Mamo, jeśli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę na zawsze… Historia Zuzanny z Białegostoku

— Mamo, jeśli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę na zawsze…

Te słowa wykrzyczałam przez łzy, stojąc w kuchni naszego mieszkania na osiedlu Piasta w Białymstoku. Mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a jej ręce drżały tak mocno, że upuściła kubek z herbatą. Szkło rozprysło się po podłodze, a ja poczułam, jakby coś pękło także we mnie.

— Zuzanna, nie wygłupiaj się — powiedziała cicho, ale w jej głosie nie było ani odrobiny czułości. — Przecież wiesz, że to dla twojego dobra.

— Dla mojego dobra? — powtórzyłam z goryczą. — Dla twojego spokoju! Bo co ludzie powiedzą? Bo tata by się przewrócił w grobie? Bo babcia nie zaakceptuje? To moje życie!

Mama odwróciła się do okna. Widziałam tylko jej profil i zaciśnięte usta. Za oknem padał śnieg, chociaż był już marzec. W powietrzu czuć było napięcie, które narastało od miesięcy.

Wszystko zaczęło się pół roku wcześniej, kiedy poznałam Dawida. Pracowałam wtedy w małej księgarni przy Lipowej. On przyszedł po książkę o historii Białegostoku dla swojego ojca. Zaczęliśmy rozmawiać — najpierw o książkach, potem o życiu. Był inny niż wszyscy chłopcy z mojej szkoły czy podwórka. Miał ciemną karnację, mówił z lekkim akcentem i nosił na szyi srebrny krzyżyk.

Kiedy powiedziałam mamie, że spotykam się z chłopakiem z Czeczenii, najpierw zamarła. Potem zaczęły się pytania: „A on jest katolikiem?”, „A co jego rodzina na to?”, „A co ludzie powiedzą?”. Próbowałam tłumaczyć, że Dawid jest dobrym człowiekiem, że jego rodzina uciekła przed wojną i że on chce tu żyć normalnie. Ale mama nie chciała słuchać.

— Zuzia, ty jesteś Polką! — powtarzała. — Ty masz swoje tradycje! Nie będziesz się mieszać z obcymi!

Próbowałam rozmawiać z babcią. Myślałam, że ona mnie zrozumie — przecież sama przeżyła wojnę i wie, co to znaczy być obcym. Ale babcia tylko pokiwała głową i powiedziała:

— Dziecko, nie szukaj sobie problemów. Życie i tak jest trudne.

W domu zaczęły się ciche dni. Mama przestała ze mną rozmawiać o czymkolwiek poza sprawami domowymi. Brat, Paweł, wyjechał do Warszawy na studia i nie chciał się mieszać. Ojca już nie było — zmarł dwa lata wcześniej na raka płuc. Zostałyśmy we dwie i każda zamknęła się w swoim świecie.

Tylko przyjaciółka, Marta, próbowała mnie wspierać.

— Zuzka, nie możesz żyć dla mamy — mówiła mi przez telefon. — Ona ma swoje lęki, ale ty masz prawo do szczęścia.

— Ale co jeśli ją stracę? — pytałam szeptem.

— A co jeśli stracisz siebie?

W końcu postanowiłam przedstawić Dawida mamie. Zaprosiłam go na niedzielny obiad. Przyszedł z kwiatami i ciastem własnej roboty. Był uprzejmy, grzeczny, nawet próbował żartować o polskiej zimie i białostockich autobusach. Mama była chłodna i oficjalna.

Po obiedzie Dawid wyszedł pierwszy. Mama zamknęła za nim drzwi i powiedziała:

— Nigdy więcej go tu nie przyprowadzaj.

Wtedy coś we mnie pękło.

Zaczęły się kłótnie — coraz głośniejsze i coraz bardziej bolesne. Mama mówiła o tradycji, o rodzinie, o tym, że nie po to mnie wychowywała sama przez tyle lat, żebym teraz wszystko zaprzepaściła dla „obcego”. Ja krzyczałam o wolności i miłości.

Pewnego wieczoru usłyszałam przez ścianę jej rozmowę z babcią:

— Ona mnie zabije tym swoim uporem…

— Daj jej czas — odpowiedziała babcia. — Może jej przejdzie.

Ale mi nie przechodziło. Wręcz przeciwnie — im bardziej mama naciskała, tym bardziej byłam pewna swojego wyboru.

W pracy też nie było łatwo. Koleżanki zaczęły szeptać za moimi plecami. Ktoś napisał na drzwiach księgarni „Polska dla Polaków”. Kierowniczka poprosiła mnie na rozmowę:

— Zuzanno, może lepiej byłoby, gdybyś wzięła kilka dni wolnego?

Czułam się jak trędowata.

Dawid starał się być silny dla mnie.

— Jeśli chcesz, wyjedziemy gdzieś razem — mówił cicho. — Może do Gdańska? Tam ludzie są bardziej otwarci…

Ale ja nie chciałam uciekać. Chciałam być tu — w swoim mieście, w swoim domu.

W końcu nadszedł ten dzień. Po kolejnej awanturze spakowałam walizkę i powiedziałam mamie:

— Jeśli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę na zawsze…

Mama patrzyła na mnie długo. W jej oczach widziałam strach i rozpacz.

— Zuzia…

Ale ja już byłam zdecydowana.

Zamieszkałam u Marty przez kilka tygodni. Dawid pomagał mi znaleźć pracę w kawiarni prowadzonej przez jego znajomych. Było ciężko — finansowo i emocjonalnie. Czasem płakałam po nocach z tęsknoty za domem i mamą.

Po miesiącu dostałam SMS-a od Pawła:

„Mama jest w szpitalu. Zasłabła.”

Serce mi stanęło. Pobiegłam do szpitala na Skłodowskiej tak szybko, jak mogłam. Mama leżała blada na łóżku, pod kroplówką. Babcia siedziała przy niej i płakała cicho.

— To przez ciebie… — wyszeptała babcia.

Poczułam się winna wszystkiemu złemu na świecie.

Lekarz powiedział mi później na korytarzu:

— Pani mama jest przemęczona i zestresowana. Potrzebuje spokoju.

Usiadłam przy jej łóżku i trzymałam ją za rękę.

— Mamo… przepraszam…

Otworzyła oczy i spojrzała na mnie długo.

— Chcę tylko twojego szczęścia… Ale boję się o ciebie…

Poczułam ulgę i ból jednocześnie.

Po wyjściu mamy ze szpitala wróciłam do domu na kilka dni. Dawid odwiedzał mnie wieczorami — rozmawialiśmy szeptem w moim pokoju jak nastolatki ukrywające się przed światem.

Mama powoli zaczynała akceptować moją decyzję — a może po prostu pogodziła się z tym, że nie wygra tej walki.

Minął rok od tamtego dnia w kuchni. Mieszkamy z Dawidem razem w wynajętym mieszkaniu na Nowym Mieście. Mama odwiedza nas czasem na kawę — jeszcze nie rozmawia z Dawidem swobodnie, ale już nie patrzy na niego jak na intruza.

Babcia przyniosła nam kiedyś słoik ogórków kiszonych i powiedziała:

— Jak już jesteście rodziną, to trzeba sobie pomagać.

Czasem myślę o tym wszystkim nocą i pytam siebie: czy warto było ryzykować wszystko dla miłości? Czy można pogodzić własne szczęście z oczekiwaniami rodziny?

A wy? Czy mieliście kiedyś wybór między rodziną a sobą? Co byście zrobili na moim miejscu?