Masz już cztery mieszkania, po co ci kolejne, gdy my z matką możemy zostać bez dachu nad głową?

– Masz już cztery mieszkania, po co ci kolejne, gdy my z matką możemy zostać bez dachu nad głową?! – wykrzyczałam przez łzy, patrząc na moją siostrę, która stała w progu naszego starego mieszkania na warszawskiej Pradze. W tej jednej chwili czułam się jak dziecko, któremu ktoś chce zabrać ostatnią zabawkę – tylko że to nie była zabawka, a dom, w którym przeżyłam całe swoje życie.

Mam na imię Renata. Mam 44 lata i od urodzenia mieszkam z mamą w tym samym trzypokojowym mieszkaniu, które moi rodzice dostali jeszcze w latach 80. Tata zmarł nagle na zawał, kiedy miałam 12 lat. Mama została sama z dwójką dzieci – mną i moją starszą siostrą, Elżbietą. To ona dziś stoi naprzeciwko mnie, z chłodnym wyrazem twarzy i kalkulacją w oczach.

Elżbieta zawsze była ambitna. Skończyła prawo na UW, wyszła za mąż za przedsiębiorcę i przez lata dorobiła się majątku, o którym ja mogłam tylko pomarzyć. Ja zostałam nauczycielką polskiego w podstawówce na Grochowie. Życie nie rozpieszczało mnie finansowo, ale nigdy nie narzekałam – miałam mamę, nasz dom i poczucie bezpieczeństwa.

Wszystko zaczęło się walić kilka miesięcy temu. Mama zaczęła chorować – najpierw zwykłe przeziębienia, potem zapalenie płuc, aż w końcu lekarze wykryli u niej raka płuc. To był cios. Przez całe życie była dla mnie opoką, a teraz ja musiałam być silna dla niej. Elżbieta odwiedzała nas rzadko – zawsze zajęta, zawsze w biegu. Ale kiedy usłyszała diagnozę mamy, pojawiła się częściej. Myślałam naiwnie, że chce pomóc.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy we trzy przy stole. Mama była słaba, ledwo jadła. Elżbieta zaczęła temat:
– Mamo, Renata… musimy pomyśleć o przyszłości. To mieszkanie jest duże i stare. Może lepiej je sprzedać? Za te pieniądze kupimy coś mniejszego dla was obu, a resztę podzielimy.

Zamarłam. – Jak to „dla was obu”? – zapytałam ostro. – Przecież ty masz dom pod Warszawą i cztery mieszkania na wynajem! Po co ci jeszcze to?

Elżbieta spojrzała na mnie z wyższością:
– To nie jest twoja sprawa, Renata. Każda z nas ma prawo do swojej części. Ty możesz tu zostać z mamą, ale ja chcę swoją część spieniężyć. Potrzebuję środków na inwestycje.

Mama zaczęła płakać. – Dziewczynki… to jest nasz dom… Nie chcę się nigdzie wyprowadzać…

Ale Elżbieta była nieugięta:
– Mamo, nie możesz być egoistką. Ja też mam rodzinę i swoje potrzeby.

Wybiegłam do łazienki i tam się rozpłakałam. Czułam się zdradzona przez własną siostrę. Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Mama coraz bardziej gasła – nie tylko przez chorobę, ale przez ten konflikt.

Pewnego dnia Elżbieta przyszła z mężem i notariuszem. Chciała spisać umowę przedwstępną sprzedaży mieszkania! Bez żadnej rozmowy ze mną czy mamą! Wtedy wybuchłam:
– Elżbieta! Ty naprawdę chcesz nas wyrzucić na bruk?!

Jej mąż tylko wzruszył ramionami:
– Renata, to są sprawy dorosłych ludzi. Trzeba myśleć racjonalnie.

Mama była blada jak ściana. – Elu… proszę cię…

Ale Elżbieta była zimna jak lód:
– Jeśli nie zgodzicie się na sprzedaż dobrowolnie, pójdę do sądu o zniesienie współwłasności.

Te słowa były jak policzek. Przez kolejne dni nie spałam po nocach. Szukałam informacji w internecie – co mogę zrobić? Czy naprawdę mogę stracić dom przez własną siostrę? Rozmawiałam z koleżankami z pracy – jedna z nich przeszła podobny horror po śmierci ojca.

W międzyczasie mama trafiła do szpitala na chemioterapię. Byłam przy niej codziennie. Elżbieta pojawiała się rzadko – zawsze miała ważniejsze sprawy.

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do niej do biura.
– Elżbieta, błagam cię… Daj nam tu zostać chociaż do śmierci mamy…

Spojrzała na mnie chłodno:
– Renata, nie bądź sentymentalna. Ja też mam swoje życie.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mama była coraz słabsza.
– Córeczko… nie kłóćcie się przez mnie…

Ale jak miałam się nie kłócić? Jak miałam patrzeć na to wszystko spokojnie?

W końcu przyszło pismo z sądu – Elżbieta rzeczywiście złożyła pozew o zniesienie współwłasności i podział majątku! Mama dostała ataku paniki. Musiałam wezwać karetkę.

W szpitalu lekarz powiedział mi wprost:
– Pani Renato, mama nie może się denerwować. Każdy stres pogarsza jej stan.

Ale jak miałam jej tego oszczędzić?

Zadzwoniłam do Elżbiety:
– Jesteś z siebie dumna? Mama przez ciebie trafiła do szpitala!

Usłyszałam tylko:
– To nie moja wina, że jest chora.

Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam prosić i zaczęłam walczyć. Znalazłam prawnika – znajomego znajomej, który zgodził się pomóc za symboliczną opłatą.

Rozprawa sądowa była koszmarem. Elżbieta przyszła z adwokatem i mężem – pewni siebie, eleganccy, zimni. Ja byłam sama z mamą na wózku inwalidzkim.

Sędzia pytał o wszystko: kto mieszkał w mieszkaniu, kto opiekował się mamą, kto płacił rachunki…

Elżbieta żądała natychmiastowej sprzedaży mieszkania i podziału pieniędzy.
Ja błagałam o czas – o możliwość wykupienia jej części albo przynajmniej pozostania tu do śmierci mamy.

Sąd zawiesił sprawę na pół roku ze względu na stan zdrowia mamy.
To był jedyny promyk nadziei.

Ale relacje rodzinne były już nie do naprawienia. Elżbieta przestała dzwonić nawet do mamy. W święta wysłała tylko SMS-a: „Wesołych Świąt”.

Mama zmarła w lutym tego roku. Byłyśmy same – ja trzymałam ją za rękę do końca.
Po pogrzebie Elżbieta pojawiła się tylko po to, by spytać:
– Kiedy się wyprowadzisz?

Nie odpowiedziałam jej nic. Zaczęłam szukać pracy dodatkowej – korepetycje, pisanie tekstów do internetu… Wszystko po to, by zebrać choć część pieniędzy na wykupienie jej udziału.

Dziś mieszkam tu sama – jeszcze przez kilka miesięcy mam spokój dzięki decyzji sądu. Ale wiem, że przyjdzie dzień, kiedy będę musiała odejść albo oddać jej połowę wartości mieszkania.

Czasem patrzę na stare zdjęcia rodzinne i zastanawiam się: czy dom jest wart więcej niż rodzina? Czy można walczyć o swoje bez utraty godności? Czy ktoś z was przeżył podobny dramat? Jak poradziliście sobie z chciwością najbliższych?

Czy naprawdę pieniądze są ważniejsze niż wspomnienia i miłość? Czekam na wasze historie…