Matka powiedziała, że syn nie jest mój – historia, która rozdarła moją rodzinę

– Łukasz, musisz w końcu otworzyć oczy! – usłyszałem głos mojej matki, gdy tylko przekroczyłem próg jej mieszkania. Było późne popołudnie, a ja wracałem z pracy, zmęczony i rozdrażniony. Nie spodziewałem się, że ten dzień będzie początkiem końca mojego dotychczasowego życia.

– O czym ty znowu mówisz, mamo? – rzuciłem zniecierpliwiony, zdejmując kurtkę.

– O tym twoim synu! – syknęła. – On nie jest do ciebie podobny. Ani trochę! Zastanów się, Łukasz. Może czas zrobić test?

Zamarłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że śnię. Mój syn, Szymon, miał wtedy pięć lat. Był moim oczkiem w głowie, moją dumą i radością. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by kwestionować swoje ojcostwo. Zawsze powtarzałem sobie: „To mój chłopak, taki jak ja w jego wieku”.

– Mamo, przestań – powiedziałem cicho. – Nie chcę tego słuchać.

Ale ona nie dawała za wygraną. – Widziałam, jak twoja żona rozmawia z tym swoim kolegą z pracy. Zbyt często się do niego uśmiecha! A Szymon… popatrz na niego dobrze! Ma rude włosy! W naszej rodzinie nikt nie był rudy!

Zacisnąłem pięści. Moja żona, Marta, była pielęgniarką na oddziale dziecięcym w szpitalu powiatowym. Miała wielu znajomych – lekarzy, ratowników, innych pielęgniarzy. Nigdy nie dawała mi powodów do zazdrości. Ale moja matka… ona zawsze była podejrzliwa. Nigdy nie zaakceptowała Marty. Uważała ją za „za ładną”, „za pewną siebie”, „za bardzo niezależną”.

– Mamo, to już przesada – powiedziałem stanowczo. – Szymon jest moim synem i koniec tematu.

– A jeśli się mylisz? – zapytała cicho. – Jeśli ona cię zdradziła?

Wyszedłem trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni nie mogłem przestać o tym myśleć. Zacząłem przyglądać się Szymonowi inaczej niż dotychczas. Czy naprawdę nie jest do mnie podobny? Może rzeczywiście… te rude włosy… Ale przecież Marta miała w rodzinie rudych! Jej dziadek był rudy jak marchewka.

Wieczorem siedzieliśmy z Martą przy stole. Szymon układał klocki na dywanie.

– Coś się stało? – zapytała żona, patrząc mi prosto w oczy.

Wziąłem głęboki oddech.

– Marta… muszę cię o coś zapytać. I proszę, nie denerwuj się.

Zmarszczyła brwi. – O co chodzi?

– Czy… czy Szymon na pewno jest moim synem?

Zapadła cisza tak gęsta, że aż dzwoniło mi w uszach.

Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Żartujesz sobie?

– Nie… Po prostu… moja mama…

– Twoja mama?! – wybuchła nagle. – Znowu ona?! Łukasz, ile razy mam ci powtarzać: nie pozwól jej mieszać się w nasze życie!

Szymon podszedł do nas i przytulił się do mojej nogi.

– Tato, pobawisz się ze mną?

Spojrzałem na niego i poczułem wstyd. Jak mogłem zwątpić? Ale ziarno niepokoju zostało zasiane.

Marta wstała gwałtownie od stołu.

– Jeśli chcesz testu DNA – powiedziała przez zaciśnięte zęby – to go zróbmy! Ale pamiętaj: jeśli wyjdzie na moje, to ty będziesz musiał przeprosić mnie i Szymona przed całą rodziną!

Nie spałem tej nocy. Wpatrywałem się w sufit i myślałem o wszystkim: o dzieciństwie pod rządami apodyktycznej matki, o tym jak zawsze próbowałem jej dogodzić, o tym jak Marta od początku była dla niej „nie taka”.

Następnego dnia zadzwoniłem do laboratorium genetycznego w Poznaniu i umówiłem się na testy. Marta nie odezwała się do mnie przez trzy dni. Sypiała z Szymonem w jego pokoju.

W pracy byłem rozkojarzony. Mój szef, pan Romanek, zapytał:

– Coś cię gryzie, Łukasz? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył.

– Problemy rodzinne – mruknąłem.

– Żona?

Skinąłem głową.

– Słuchaj… – pochylił się do mnie konspiracyjnie – nigdy nie pozwól matce mieszać się w swoje małżeństwo. Ja tak zrobiłem i teraz jestem sam jak palec.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego.

W sobotę pojechaliśmy całą trójką do laboratorium. Szymon był podekscytowany: „Tato, będziemy naukowcami?”

Marta nie patrzyła mi w oczy.

Po pobraniu próbek wróciliśmy do domu w milczeniu. Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Szymon pytał: „Dlaczego mama płacze?”

Nie umiałem odpowiedzieć.

Po tygodniu przyszły wyniki. Otworzyłem kopertę drżącymi rękami.

„Zgodność genetyczna: 99,99%. Potwierdzone ojcostwo.”

Poczułem ulgę… ale też coś jeszcze: żal i wstyd.

Marta stała w progu kuchni.

– I co? – zapytała chłodno.

Podałem jej wynik bez słowa.

Spojrzała na mnie długo i ciężko.

– Nigdy ci tego nie zapomnę – powiedziała cicho. – Nigdy nie zapomnę tego upokorzenia. Tego, że zwątpiłeś we mnie przez swoją matkę.

Chciałem ją objąć, przeprosić, ale odsunęła się ode mnie.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Szymon czuł napięcie i coraz częściej zamykał się w sobie.

Moja matka zadzwoniła:

– I co? Miałem rację?

– Nie miałeś! – krzyknąłem do słuchawki. – To mój syn! I przez ciebie prawie straciłem rodzinę!

Rozłączyłem się i poczułem ulgę… ale też pustkę.

Marta zaczęła coraz częściej wychodzić z domu wieczorami: na fitness, do kina z koleżankami, czasem zostawała na noc u swojej siostry w Gnieźnie. Ja zostawałem z Szymonem i próbowałem naprawić to, co zepsułem: zabierałem go na rower, na lody do parku Cytadela, czytałem mu bajki przed snem.

Ale Marta była coraz dalej ode mnie.

Pewnego wieczoru usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

– Łukasz… Ja już nie potrafię ci ufać – powiedziała łamiącym się głosem. – Próbowałam wybaczyć… ale za każdym razem widzę twoją twarz tamtego dnia…

Zacząłem płakać jak dziecko.

Po kilku miesiącach Marta spakowała walizkę i wyprowadziła się do siostry. Zabrała Szymona ze sobą.

Zostałem sam w pustym mieszkaniu pełnym dziecięcych zabawek i wspomnień.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Widuję Szymona co drugi weekend. Marta nie wróciła do mnie i chyba już nigdy nie wróci.

Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy naprawdę jedno zdanie wypowiedziane przez matkę mogło zniszczyć wszystko? Czy można odbudować zaufanie po takim upokorzeniu? Czy Wy bylibyście w stanie wybaczyć?