Między Miłością a Zdradą: Historia Sióstr z Pragi
Drzwi zatrzęsły się pod naporem pięści. Było jeszcze ciemno, a ja, zaspana, zerwałam się z łóżka, serce waliło mi jak młot. Kto o tej porze wali do mieszkania na Pradze? Może coś się stało mamie? Może znowu sąsiadka z dołu przyszła z pretensjami o hałas? Ale nie – za drzwiami usłyszałam głos, którego nie słyszałam od lat, a który znałam lepiej niż własny oddech.
– Otwieraj, Lena! Wiem, że jesteś! – krzyczała Sylwia, moja młodsza siostra. Głos miała zachrypnięty, jakby całą noc płakała albo piła.
Otworzyłam drzwi z wahaniem. Sylwia stała na klatce schodowej w rozpiętym płaszczu, z rozmazanym makijażem i walizką. Pachniała tanimi perfumami i papierosami. W oczach miała coś dzikiego – gniew albo rozpacz.
– Co ty tu robisz? – zapytałam cicho, żeby nie obudzić sąsiadów.
– Przyszłam do ciebie. Gdzie mam iść? Do matki? Do ojca? – splunęła przez zęby. – Tylko ty mi zostałaś.
Wpuściłam ją do środka. Przez chwilę stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, jak dwie obce kobiety. Sylwia rzuciła walizkę na podłogę i usiadła przy stole.
– Masz coś mocniejszego? – spytała bez ogródek.
– Jest herbata – odpowiedziałam sztywno.
– Zawsze byłaś święta – prychnęła. – Ale to dobrze. Przynajmniej ktoś tu jeszcze ma sumienie.
Zaparzyłam herbatę i postawiłam przed nią kubek. Ręce jej drżały. Przez chwilę milczałyśmy. W końcu nie wytrzymałam:
– Co się stało?
Sylwia spojrzała na mnie spode łba.
– Michał mnie zostawił. Zabrał dzieci i wyjechał do swojej matki do Otwocka. Powiedział, że jestem toksyczna. Że nie nadaję się na matkę.
Poczułam ukłucie współczucia, ale zaraz potem przypomniałam sobie wszystkie nasze kłótnie, jej wieczne pretensje i to, jak potrafiła zranić słowem.
– A dzieci? – zapytałam ostrożnie.
– Zabrał je. Powiedział, że wróci po resztę rzeczy za tydzień. A ja… ja nie mam gdzie się podziać.
Patrzyłam na nią długo. Wspomnienia wracały falami: dzieciństwo na szarym blokowisku, wieczne kłótnie rodziców, matka płacząca nocami w kuchni, ojciec wracający pijany i bijący w drzwi. Sylwia zawsze była tą silniejszą – umiała krzyczeć głośniej, szybciej uciekać przed pasem ojca, lepiej kłamać nauczycielom. Ja byłam tą „grzeczną”, tą „od nauki”.
Ale to Sylwia zawsze dostawała więcej uwagi. Była młodsza, chorowita, matka ją rozpieszczała. Ja miałam być tą odpowiedzialną.
– Możesz zostać na kilka dni – powiedziałam w końcu. – Ale musisz coś ze sobą zrobić. Nie będę cię utrzymywać.
Sylwia wzruszyła ramionami.
– Jasne. Zawsze musisz być twarda, co?
Przez kolejne dni mieszkałyśmy razem jak dwie cienie przeszłości. Sylwia spała do południa, potem wychodziła „załatwiać sprawy”, wracała późno i zamykała się w łazience z telefonem. Ja chodziłam do pracy w szkole podstawowej na Grochowie, wracałam zmęczona i coraz bardziej poirytowana jej obecnością.
W piątek wieczorem przyszła matka. Weszła bez pukania – jak zawsze.
– Lena! Sylwia! Co tu się dzieje?!
Matka była drobna, ale miała głos jak dzwon. Spojrzała na Sylwię z wyrzutem.
– Znowu narozrabiałaś? Michał dzwonił do mnie rano! Powiedział, że dzieci są przerażone!
Sylwia zerwała się z krzesła.
– A co ja mam zrobić?! To on mnie zostawił! Ty zawsze jego bronisz!
Matka spojrzała na mnie błagalnie.
– Lena… porozmawiaj z nią. Ty zawsze byłaś rozsądna.
Poczułam wściekłość. Znowu ja mam być tą odpowiedzialną? Znowu ja mam łagodzić konflikty?
– Może czas, żebyś sama porozmawiała z własną córką – powiedziałam zimno.
Wybuchła awantura. Krzyki niosły się po klatce schodowej. Matka płakała, Sylwia rzucała oskarżeniami o faworyzowanie mnie przez całe życie. Ja stałam pośrodku kuchni i czułam się jak dziecko sprzed lat – bezradna wobec ich emocji.
Po tej nocy matka przestała przychodzić. Sylwia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Próbowałam z nią rozmawiać:
– Sylwia… może poszukasz pracy? Może pójdziesz na terapię?
– Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej! – wrzasnęła i trzasnęła drzwiami.
Mijały tygodnie. W końcu dostałam telefon od Michała:
– Lena… przepraszam, że dzwonię do ciebie, ale Sylwia nie odbiera ode mnie telefonów. Dzieci tęsknią za matką…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy powinnam ją zmusić do kontaktu? Czy powinnam ją wspierać?
Wieczorem usiadłyśmy razem przy stole. Sylwia była blada i zmęczona.
– Dzieci tęsknią za tobą – powiedziałam cicho.
Zobaczyłam łzy w jej oczach pierwszy raz od lat.
– Boję się… Boję się do nich wrócić. Boję się, że już mnie nie kochają.
Objęłam ją ostrożnie.
– Jesteś ich matką. Zawsze będą cię kochać… Ale musisz im to pokazać.
Następnego dnia Sylwia pojechała do Otwocka spotkać się z dziećmi i Michałem. Nie wiem, co tam się wydarzyło – wróciła późno w nocy i długo płakała w łazience.
Kilka dni później wyprowadziła się ode mnie bez słowa pożegnania. Zostawiła tylko kartkę: „Dziękuję”.
Od tamtej pory widujemy się rzadko – na święta u matki albo przypadkiem na ulicy. Nasza relacja już nigdy nie będzie taka sama jak kiedyś… Ale czasem myślę: czy można naprawdę wybaczyć komuś wszystkie rany zadane w dzieciństwie? Czy siostrzana więź jest silniejsza niż żal?
Może każda rodzina nosi swoje blizny pod skórą i tylko od nas zależy, czy pozwolimy im się zagoić…