Miłość wnuków przywraca dziadka do życia
– Nie możesz mi tego zrobić, tato! – krzyknęłam przez łzy, ściskając zimną dłoń ojca. W sali intensywnej terapii pachniało sterylnie i obco, a maszyny wydawały się głośniejsze niż zwykle. Mama stała obok, bezradnie patrząc na szpitalne łóżko.
Ojciec, Filip, był zawsze filarem naszej rodziny. Twardy, uparty, ale kochający. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę patrzeć na niego bezwładnego, podłączonego do aparatury, wyśmiałabym go. A jednak tu byłam – zrozpaczona córka, która nie potrafiła pogodzić się z myślą o stracie.
Wszystko zaczęło się pewnego deszczowego wieczoru. Ojciec wracał z działki rowerem – zawsze powtarzał, że to najlepszy sposób na zdrowie. Ktoś nie zauważył go na przejściu dla rowerów. Huk, krzyk, sygnały karetki. Potem już tylko szpital i bezsilność.
– Pani Filipie, musimy być realistami – mówił lekarz, dr Nowakowski, z powagą w głosie. – Stan jest bardzo ciężki. Proszę przygotować rodzinę na najgorsze.
Mama zbladła. Ja poczułam się jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Ale nie mogłam się poddać.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy w zawieszeniu. Każdy dzień zaczynał się od telefonu do szpitala i kończył łzami. Moje dzieci – Zosia i Kuba – pytały codziennie: „Mamo, kiedy dziadek wróci?”. Nie umiałam odpowiedzieć.
Pewnego dnia mama powiedziała: – Może powinniśmy pozwolić dzieciom się pożegnać? Lekarze nie dają już nadziei.
Nie chciałam tego robić. Ale wiedziałam, że muszę być silna dla nich.
Weszliśmy do sali. Zosia ścisnęła moją rękę tak mocno, że aż zabolało. Kuba podszedł do łóżka i położył swoją małą dłoń na dłoni dziadka.
– Dziadku, obudź się… – wyszeptał drżącym głosem. – Obiecałeś mi nauczyć mnie jeździć na rowerze bez bocznych kółek…
Zosia zaczęła płakać. – Dziadku, pamiętasz jak piekliśmy razem szarlotkę? Chciałam jeszcze raz…
Wtedy stało się coś niewiarygodnego. Ojciec poruszył palcami.
– Mamo! On się rusza! – krzyknęła Zosia.
Zamarliśmy wszyscy. Lekarz wbiegł do sali, pielęgniarki zaczęły coś sprawdzać na monitorach.
– Pan Filip reaguje! – powiedział dr Nowakowski z niedowierzaniem.
Łzy płynęły mi po policzkach. Mama uklękła przy łóżku i zaczęła szeptać modlitwy.
Przez kolejne dni ojciec powoli odzyskiwał świadomość. Najpierw otworzył oczy, potem zaczął mrugać i ściskać nasze dłonie. Lekarze mówili o cudzie.
Ale to nie był koniec dramatu. Ojciec był słaby, rozdrażniony. Nie poznawał nas czasem, krzyczał przez sen. Mama nie radziła sobie z jego agresją.
– To nie jest już mój Filip – płakała wieczorami w kuchni. – On zawsze był taki spokojny…
Musiałam przejąć opiekę nad ojcem. Mój mąż, Tomek, miał dość tej sytuacji.
– Nie możemy żyć tylko szpitalem i twoim ojcem! Dzieci cię potrzebują!
– A kto ma się nim zająć? – odpowiadałam z wyrzutem.
Kłóciliśmy się coraz częściej. Dzieci zamknęły się w sobie. Kuba zaczął moczyć się w nocy, Zosia przestała jeść.
Pewnego dnia ojciec spojrzał na mnie trzeźwym wzrokiem.
– Przepraszam cię… – wyszeptał z trudem. – Nie chciałem być ciężarem…
Zacisnęłam zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem.
– Jesteś moim tatą. Zawsze będziesz dla mnie ważny.
Ale w środku czułam żal i zmęczenie. Chciałam mieć normalne życie. Chciałam znów być żoną i matką, a nie tylko córką-opiekunką.
W końcu przyszedł dzień, kiedy ojciec pierwszy raz od wypadku usiadł samodzielnie na łóżku.
– Zosiu! Kubo! Chodźcie tu! – zawołałam dzieci.
Ojciec uśmiechnął się do nich słabo.
– Dziadku! – krzyknął Kuba i rzucił mu się na szyję.
Zosia zaczęła opowiadać o szkole i koleżankach. Ojciec słuchał uważnie, choć widziałam łzy w jego oczach.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole – pierwszy raz od miesięcy.
– Wiesz co? – powiedział Tomek cicho. – Może jednak warto było walczyć…
Spojrzałam na ojca i dzieci. Wiedziałam już, że rodzina to nie tylko radość, ale też ból i poświęcenie.
Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie znieść dla tych, których kochamy? Czy miłość naprawdę potrafi czynić cuda? Co wy byście zrobili na moim miejscu?