Mój syn chce, żebym sprzątała jego dom… za pieniądze! Historia matki, która poczuła się zdradzona przez własne dziecko
— Mamo, czy mogłabyś wpaść w sobotę i posprzątać mi mieszkanie? Zapłacę ci, ile chcesz.
Te słowa Mateusza dźwięczały mi w uszach jeszcze długo po tym, jak odłożyłam telefon. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na swoje spracowane dłonie. Przez chwilę miałam wrażenie, że świat się zatrzymał. Przecież to mój syn. Mój ukochany Mateusz, którego wychowywałam sama po śmierci męża. Dla niego byłam gotowa zrobić wszystko — bezinteresownie, z miłości. A on… on chce mi zapłacić za to, że posprzątam mu mieszkanie?
Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie, jak jeszcze niedawno przychodził do mnie z rozbitym kolanem i tulił się do mojej spódnicy. Jak razem piekliśmy szarlotkę na niedzielę i śmialiśmy się z jego nieudanych prób obierania jabłek. Gdzie się podział ten chłopiec? Kiedy zamienił się w dorosłego mężczyznę, który traktuje własną matkę jak sprzątaczkę?
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo naszej rozmowy. Może przesadzam? Może Mateusz po prostu chciał mi pomóc finansowo? Ale przecież nigdy nie prosiłam go o pieniądze. Zawsze dawałam radę sama — nawet wtedy, gdy musiałam pracować na dwa etaty, żeby opłacić mu studia w Warszawie.
Rano zadzwoniła do mnie siostra, Basia. Zawsze była moją powierniczką.
— Coś ty taka przygaszona? — zapytała od razu.
Opowiedziałam jej wszystko. Basia milczała przez chwilę.
— Wiesz… może on nie chciał cię urazić. Może myśli, że tak będzie ci łatwiej przyjąć pomoc.
— Ale ja nie chcę jego pieniędzy! Chcę być dla niego matką, a nie usługodawcą!
Basia westchnęła.
— Czasy się zmieniły, Haniu. Młodzi teraz wszystko wyceniają. Może dla niego to wyraz szacunku?
Nie mogłam tego zrozumieć. Przez cały dzień chodziłam jak struta. W pracy koleżanki zauważyły, że jestem nieobecna duchem.
— Hania, co się dzieje? — zapytała pani Zosia z księgowości.
Machnęłam tylko ręką. Jak im wytłumaczyć, że czuję się zdradzona przez własne dziecko?
W sobotę rano stanęłam pod drzwiami Mateusza. W ręku trzymałam torbę z domowym ciastem — starym zwyczajem. Otworzył mi zaspany, w dresie.
— Cześć, mamo! Dzięki, że przyszłaś — powiedział i od razu podał mi klucze.
Weszłam do środka. Mieszkanie było zaniedbane — brudne naczynia w zlewie, kurz na półkach, sterta prania na kanapie. Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę tak bardzo potrzebuje pomocy? Czy może po prostu nie chce mu się sprzątać?
Zaczęłam zbierać rzeczy, układać je na swoim miejscu. Mateusz siedział przy komputerze w drugim pokoju. Słyszałam stukanie klawiatury i ciche przekleństwa pod nosem.
Po godzinie przyszedł do kuchni.
— Mamo… ile ci się należy?
Zamarłam z gąbką w ręku.
— Mateusz… czy ty naprawdę myślisz, że ja to robię dla pieniędzy?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— No… nie wiem. Wiem, że masz ciężko w pracy, a ja nie mam czasu na sprzątanie. Pomyślałem, że tak będzie fair.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
— Synku… ja nie jestem twoją sprzątaczką. Jestem twoją matką! Robię to, bo cię kocham!
Mateusz spuścił wzrok.
— Przepraszam… Nie chciałem cię zranić. Po prostu… wszyscy moi znajomi płacą swoim mamom albo babciom za pomoc. Myślałem, że tak trzeba.
Usiadłam ciężko na krześle.
— A gdzie miejsce na wdzięczność? Na bezinteresowność? Na rodzinę?
Przez chwilę panowała cisza. Mateusz podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
— Przepraszam, mamo. Chyba za bardzo dałem się ponieść temu całemu nowoczesnemu podejściu…
Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu. Czułam ulgę, ale też ogromny smutek. Czy naprawdę musimy wszystko przeliczać na pieniądze? Czy relacje rodzinne muszą być transakcją?
Po powrocie do domu długo płakałam. Przypomniały mi się czasy mojego dzieciństwa — jak moja mama gotowała dla nas rosół w niedzielę i nikt nie myślał o zapłacie za jej trud. Wszystko było oczywiste — rodzina to rodzina.
Od tamtej pory nasze relacje z Mateuszem stały się chłodniejsze. On rzadziej dzwonił, ja coraz częściej czułam się samotna. Zastanawiałam się: czy to ja jestem staroświecka? Czy może świat naprawdę się zmienił?
Ostatnio spotkałyśmy się z Basią na kawie.
— Haniu, musisz mu wybaczyć — powiedziała cicho. — On też się uczy życia.
Ale jak wybaczyć coś, co boli tak bardzo? Jak pogodzić się z tym, że własny syn traktuje cię jak usługodawcę?
Czasem patrzę na zdjęcia Mateusza z dzieciństwa i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam go lepiej wychować? Czy powinnam była nauczyć go innych wartości?
Dziś już wiem jedno: rodzina to nie firma usługowa. Miłość matki nie ma ceny.
A Wy? Czy też czujecie czasem, że świat idzie w złym kierunku? Czy relacje rodzinne muszą być transakcją?