Mój syn Grzegorz zerwał ze mną kontakt przez swoją dziewczynę – czy jeszcze odzyskam jego zaufanie?

– Grzegorz, nie rozumiem, dlaczego znowu do niej wracasz! – mój głos drżał, a w oczach czułam łzy. Stałam w kuchni, oparta o blat, patrząc na syna, który unikał mojego wzroku. W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana.

– Mamo, to nie twoja sprawa – odpowiedział cicho, ale stanowczo. – Kocham ją. Ty nigdy jej nie lubiłaś.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam pokazać. Przecież nie chodziło o to, że jej nie lubiłam. Bałam się o niego. Pamiętałam, jak kilka miesięcy temu wrócił do domu z pustym spojrzeniem i łzami w oczach, bo Natalia zostawiła go dla innego. Wtedy tuliłam go jak małego chłopca, choć miał już dwadzieścia cztery lata. Obiecał sobie, że więcej nie pozwoli się zranić. A teraz…

– Grzesiu, ona cię już raz skrzywdziła. Nie chcę patrzeć, jak znowu cierpisz – próbowałam jeszcze raz, łapiąc go za rękę.

Wyrwał się delikatnie.

– To moje życie. Musisz to zaakceptować.

Wyszedł z kuchni, a ja zostałam sama z dźwiękiem zamykających się drzwi. Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Grzegorz nie odbierał moich telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Na święta nie przyszedł. Nawet babcia Zosia nie mogła się z nim skontaktować.

Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że zadzwoni albo napisze chociaż krótkiego SMS-a. Zamiast tego słyszałam od znajomych, że widzieli go z Natalią na mieście – szczęśliwych, zakochanych. A ja? Czułam się jak wróg numer jeden.

Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i przeglądałam stare zdjęcia: Grzegorz na pierwszym rowerku, Grzegorz na studniówce, Grzegorz przytulający mnie po maturze. Zawsze byliśmy blisko. Po śmierci jego ojca starałam się być dla niego wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Może za bardzo? Może za mocno chciałam go chronić?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

– Pani Aniu, widziałam Grzesia z tą dziewczyną pod blokiem. Wyglądali na szczęśliwych…

Nie wiedziałam, czy mam płakać ze szczęścia, że jest bezpieczny, czy z żalu, że nie chce mnie w tym szczęściu.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja mama.

– Aniu, musisz mu dać czas. On musi sam popełnić swoje błędy.

– Ale ja nie chcę patrzeć, jak cierpi! – wybuchłam.

– A może to ty cierpisz bardziej niż on? – zapytała cicho.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą rozmowę z Grzegorzem z ostatnich lat. Czy naprawdę byłam aż tak kontrolująca? Czy nie pozwoliłam mu dorosnąć?

Tydzień później spotkałam Natalię w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z koszykiem pełnym zakupów. Zauważyła mnie i spuściła wzrok.

– Dzień dobry – powiedziałam chłodno.

– Dzień dobry…

Przez chwilę stałyśmy w niezręcznej ciszy.

– Proszę… proszę nie mieć mi za złe – powiedziała nagle Natalia. – Ja naprawdę kocham Grześka. Wiem, że zawiodłam…

Patrzyłam na nią długo. Była młoda, zagubiona. Może tak samo przestraszona jak ja?

– Chcę tylko jego szczęścia – odpowiedziałam w końcu i wyszłam ze sklepu z ciężkim sercem.

W domu długo myślałam o tej rozmowie. Może rzeczywiście powinnam dać im szansę? Ale jak pogodzić się z tym, że mój syn wybrał kogoś ponad mnie?

Minął kolejny miesiąc ciszy. W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do Grzegorza list:

„Kochany Synku,
Nie wiem, czy jeszcze chcesz mnie słuchać. Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo Cię kocham i zawsze będę po Twojej stronie – nawet jeśli czasem się mylę. Jeśli kiedyś będziesz mnie potrzebował, jestem tu dla Ciebie.”

Nie odpisał od razu. Ale kilka dni później usłyszałam dźwięk domofonu.

– Mamo… możemy porozmawiać? – usłyszałam jego głos.

Serce mi stanęło. Wpuściłam go do mieszkania. Stał w przedpokoju, trochę zawstydzony.

– Przepraszam, że tak długo się nie odzywałem – powiedział cicho. – Musiałem sobie wszystko poukładać.

Usiedliśmy przy stole. Rozmawialiśmy długo – o Natalii, o jego uczuciach, o moich lękach. Po raz pierwszy od dawna słuchaliśmy siebie naprawdę.

Nie wiem jeszcze, czy potrafię całkowicie zaufać Natalii. Ale wiem jedno: muszę pozwolić Grzegorzowi żyć własnym życiem.

Czasem zastanawiam się: czy można kochać za bardzo? Czy matczyna troska może zranić bardziej niż obojętność? Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak poradziliście sobie z dorosłością swoich dzieci?