Moja mama wybrała pieniądze zamiast rodziny – czy naprawdę można tak po prostu zapomnieć o własnych dzieciach?
– Mamo, czy ty naprawdę nie przyjdziesz na urodziny Antka? – zapytałam przez telefon, czując jak głos mi drży. W słuchawce zaległa cisza. Po chwili usłyszałam jej chłodny, wyćwiczony ton:
– Agnieszko, nie mogę. Mamy z Januszem wyjazd do Zakopanego. Poza tym… już ci mówiłam, że teraz moje życie wygląda inaczej.
Zamarłam. To nie była ta sama Barbara, która kiedyś śmiała się ze mną do łez przy kuchennym stole, piekąc drożdżówki. Ta kobieta była obca, jakby ktoś podmienił moją matkę na elegancką panią z kolorowych magazynów. Zawsze miała w sobie coś oderwanego od rzeczywistości – nigdy nie lubiła pracować, a pieniądze wydawała lekką ręką. Ale odkąd wyszła za Janusza – lokalnego potentata budowlanego – zniknęła z naszego życia niemal całkowicie.
Pamiętam dzień, w którym poznała Janusza. Było lato, upał lał się z nieba, a ona przyszła do mnie z błyskiem w oku:
– Agnieszko, poznałam kogoś wyjątkowego! – wykrzyknęła, rozkładając ramiona. – On jest taki… inny. Ma klasę, pieniądze, świat widział!
Wtedy jeszcze się cieszyłam. Po śmierci taty mama długo była sama. Myślałam, że zasługuje na szczęście. Ale już po kilku tygodniach zaczęły się zmiany. Najpierw przestała odbierać telefony wieczorami, potem coraz rzadziej odwiedzała wnuki. Zamiast tego wracała opalona z egzotycznych wyjazdów, przynosiła drogie prezenty i opowiadała o nowych znajomych.
– Mamo, dzieci tęsknią za tobą – mówiłam jej kiedyś, patrząc jak przegląda się w lustrze.
– Agnieszko, one mają ciebie. Ja muszę w końcu pomyśleć o sobie – odpowiedziała bez cienia wyrzutów sumienia.
Z czasem jej obecność w naszym życiu ograniczyła się do krótkich telefonów i świątecznych kartek podpisanych „Barbara i Janusz”. Nawet na pogrzebie mojej teściowej pojawiła się tylko na chwilę, w drogim futrze, z niecierpliwością spoglądając na zegarek.
Najgorsze przyszło po ślubie z Januszem. Mama przestała odbierać moje telefony. Pisałam SMS-y: „Mamo, Antek zachorował”, „Mamo, czy możemy się spotkać?”, „Mamo, tęsknię”. Odpowiedzi nie było.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam pod ich dom – nowoczesną willę na obrzeżach miasta. Stałam pod bramą z bukietem tulipanów i sercem w gardle. Otworzył mi ochroniarz:
– Pani Barbara nie przyjmuje gości bez zapowiedzi.
Stałam tam chwilę, czując się jak intruz w życiu własnej matki.
Wieczorem zadzwonił mój brat Marek:
– Też próbowałem się z nią skontaktować. Bez skutku. Podobno Janusz nie lubi „starych spraw” i rodziny z poprzedniego życia.
– Ale przecież jesteśmy jej rodziną! – krzyknęłam przez łzy.
– Dla niej już chyba nie – odpowiedział cicho Marek.
Od tamtej pory minęły dwa lata. Mama pojawiła się tylko raz – na chrzcinach mojej córki Zosi. Przyszła ubrana w kosztowną suknię, z nowym zegarkiem na ręku i spojrzeniem pełnym dystansu.
– Mamo… – zaczęłam niepewnie.
– Agnieszko, proszę cię… Nie rób scen przy ludziach – przerwała mi szeptem.
Po uroczystości wyszła pierwsza, nawet nie żegnając się z wnukami.
Często zastanawiam się, co tak naprawdę wydarzyło się w jej głowie. Czy zawsze była taka? Czy może luksus i nowe życie sprawiły, że zapomniała o tym, co najważniejsze? Pamiętam jej opowieści o dzieciństwie w małym miasteczku pod Kielcami – o biedzie, o marzeniach o wielkim świecie. Może to właśnie te niespełnione pragnienia pchnęły ją w ramiona Janusza?
Czasem słyszę od znajomych:
– Daj jej spokój, Agnieszka. Każdy ma prawo do szczęścia.
Ale czy szczęście naprawdę polega na tym, żeby odciąć się od własnych dzieci i wnuków?
Ostatnio Antek zapytał mnie:
– Mamo, dlaczego babcia nas nie odwiedza?
Nie umiałam mu odpowiedzieć. Zamiast tego przytuliłam go mocno i obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę sobie zapomnieć o tym, co najważniejsze.
Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę w ciemność. Myślę o mamie – czy jest szczęśliwa? Czy czasem tęskni za nami? Czy pieniądze naprawdę mogą zastąpić rodzinę?
Może kiedyś znajdę w sobie siłę, żeby jeszcze raz spróbować do niej dotrzeć. A może muszę pogodzić się z tym, że już zawsze będziemy dla niej tylko „starą sprawą”.
Czy można tak po prostu wymazać własną rodzinę z pamięci? Czy luksus naprawdę jest wart samotności? Co wy byście zrobili na moim miejscu?