Moje życie na zakręcie: Historia o winie, przebaczeniu i poszukiwaniu siebie

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłem na łóżku. Mama wbiegła do pokoju z rozmazanym makijażem i krzykiem w głosie: — Kuba, wstawaj! Policja zabrała tatę! — Jej głos był rozedrgany, a ja miałem wtedy zaledwie szesnaście lat. To był ten moment, w którym moje dzieciństwo skończyło się na zawsze.

Ojciec był kierowcą miejskiego autobusu w Łodzi. Zawsze powtarzał, że najważniejsze to wrócić do domu cały i zdrowy. Tamtego dnia nie wrócił. Wypadek — kobieta wbiegła na czerwonym świetle, a on nie zdążył zahamować. Zginęła na miejscu. Wszyscy sąsiedzi szeptali za plecami mamy: „Pewnie był pijany”. Policja znalazła w jego krwi śladowe ilości alkoholu. Ojciec przysięgał, że nie pił, ale sąd był nieubłagany. Skazali go na dwa lata więzienia.

Mama załamała się kompletnie. Przestała chodzić do pracy w bibliotece, całymi dniami leżała na kanapie i płakała. Ja musiałem przejąć obowiązki dorosłego: robiłem zakupy, gotowałem, pilnowałem rachunków. Mój młodszy brat, Michał, miał wtedy dziesięć lat i nie rozumiał, dlaczego tata nie wraca. — Kuba, a tata już wrócił? — pytał codziennie wieczorem. — Jeszcze nie, Michałku — odpowiadałem i tuliłem go mocno.

W szkole byłem niewidzialny. Koledzy przestali mnie zapraszać na mecze i ogniska. Nauczyciele patrzyli ze współczuciem, ale nikt nie zapytał, czy sobie radzę. Czułem się jak cień.

Po roku mama poznała kogoś przez internet. Nazywał się Andrzej i był urzędnikiem w urzędzie miasta. Zaczął przychodzić do nas coraz częściej, przynosił kwiaty i słodycze dla Michała. Mnie traktował jak powietrze. Pewnego wieczoru usłyszałem ich rozmowę przez uchylone drzwi:

— On jest już prawie dorosły, da sobie radę — mówił Andrzej.
— Ale to mój syn! — szlochała mama.
— Musisz myśleć o sobie. Kuba nie może być twoim ciężarem.

Kilka tygodni później mama oznajmiła mi, że wyprowadza się do Andrzeja i zabiera Michała. — Kuba, jesteś już pełnoletni. Dasz sobie radę. Zostawię ci mieszkanie i trochę pieniędzy na początek — powiedziała bez cienia emocji.

Zostałem sam w dwupokojowym mieszkaniu w centrum Łodzi. Przez pierwsze dni czułem się jak król — mogłem jeść pizzę na śniadanie i siedzieć przed komputerem do rana. Ale szybko przyszła samotność. W lodówce zaczęło brakować jedzenia, a rachunki piętrzyły się na stole.

Zacząłem pracować po szkole w sklepie spożywczym na Retkini. Szefowa, pani Grażyna, była surowa, ale sprawiedliwa. — Kuba, nie śpij! Klienci czekają! — krzyczała zza kasy. Praca dawała mi poczucie celu, ale też odbierała resztki młodości.

Pewnego dnia do sklepu przyszła dziewczyna z mojej klasy — Zosia Nowak. Miała rude włosy i piegi na nosie. Uśmiechnęła się do mnie ciepło:
— Cześć Kuba! Dawno cię nie widziałam na matmie.
— Dużo pracuję… — mruknąłem.
— Może chcesz po lekcjach pogadać? — zaproponowała.

Spotkaliśmy się w parku Poniatowskiego. Opowiedziałem jej wszystko: o ojcu w więzieniu, o mamie, która mnie zostawiła, o braku pieniędzy i strachu przed przyszłością. Zosia słuchała uważnie i nie oceniałą mnie ani razu.

Z czasem zaczęliśmy być razem. To ona namówiła mnie, żebym spróbował zdać maturę mimo pracy i problemów. Pomagała mi w nauce, przynosiła kanapki do sklepu i wspierała dobrym słowem.

W międzyczasie ojciec wyszedł z więzienia. Był cieniem samego siebie: schudł, posiwiał, patrzył gdzieś poza mnie. Próbowałem z nim rozmawiać:
— Tato… co teraz?
— Nie wiem, Kuba… Nie wiem nawet, kim jestem.

Przez kilka miesięcy mieszkaliśmy razem jak obcy ludzie. Ojciec nie mógł znaleźć pracy — nikt nie chciał zatrudnić byłego więźnia. Zaczął pić tanie piwo pod sklepem i coraz częściej znikał na całe noce.

Pewnej nocy wrócił pobity przez jakichś łobuzów z osiedla. Pomagałem mu opatrywać rany w łazience:
— Po co ty wracasz? — zapytałem z żalem.
— Bo tu jest mój dom… chociaż już go nie poznaję.

W końcu ojciec wyjechał do pracy do Niemiec z kolegą z dawnych lat. Obiecał dzwonić co tydzień — przez pierwsze dwa miesiące jeszcze się odzywał, potem kontakt się urwał.

Zostałem sam po raz drugi.

Maturę zdałem ledwo-ledwo dzięki pomocy Zosi. Dostałem się na Politechnikę Łódzką na zaoczne budownictwo i dalej pracowałem w sklepie pani Grażyny.

Zosia była moim światłem w tunelu. Ale jej rodzice nie chcieli mnie znać:
— Z takim chłopakiem? Syn kryminalisty? — mówiła jej matka przy obiedzie.
Zosia jednak była uparta:
— Albo Kuba, albo nikt!

W końcu jej rodzice pogodzili się z naszym związkiem, ale nigdy mnie nie zaakceptowali naprawdę.

Po trzech latach zamieszkaliśmy razem w kawalerce na Bałutach. Było biednie: meble z OLX-a, materac zamiast łóżka, wiecznie cieknący kran w łazience. Ale byliśmy szczęśliwi.

Wtedy Zosia zaszła w ciążę.

Bałem się jak nigdy wcześniej. Czy będę lepszym ojcem niż mój własny? Czy nie powtórzę błędów rodziców?

Kiedy urodził się nasz syn, Staś, poczułem coś nowego: odpowiedzialność i miłość tak wielką, że aż bolało w piersi.

Ale życie znów wystawiło mnie na próbę.

Ojciec wrócił z Niemiec po pięciu latach — chory na raka płuc, bez grosza przy duszy. Zamieszkał z nami w kawalerce. Zosia była przeciwna:
— Kuba, my ledwo wiążemy koniec z końcem! On tylko pije i narzeka!
— To mój ojciec… Nie mogę go zostawić!

Kłóciliśmy się coraz częściej o wszystko: pieniądze, opiekę nad Stasiem, nawet o to, kto ma wynosić śmieci.

Pewnego dnia Zosia spakowała rzeczy Stasia i wyprowadziła się do swoich rodziców:
— Nie mogę tak żyć! Wybacz mi… — powiedziała przez łzy.

Zostałem sam po raz trzeci.

Ojciec zmarł kilka miesięcy później w hospicjum prowadzonym przez siostry zakonne na Widzewie. Byłem przy nim do końca — trzymałem go za rękę i słuchałem jego szeptu:
— Przepraszam cię… za wszystko…

Po pogrzebie długo nie mogłem dojść do siebie. Chodziłem po pustym mieszkaniu i zastanawiałem się nad sensem życia.

Dziś Staś ma pięć lat i mieszka ze mną co drugi weekend. Zosia ułożyła sobie życie z kimś innym, ale jesteśmy w dobrych stosunkach dla dobra syna.

Czasem patrzę na Stasia bawiącego się klockami Lego na podłodze i pytam sam siebie: czy można wybaczyć losowi wszystko? Czy to ja byłem winny temu wszystkiemu? A może po prostu życie takie jest — pełne zakrętów i niespodziewanych rozstań?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć swoim bliskim wszystko? Czy da się zacząć od nowa bez żalu?