„Nie jesteś wystarczająca” – historia, która rozdarła moją rodzinę
Już w pierwszych minutach po pogrzebie ojca matka spojrzała na mnie z takim chłodem, jakbyśmy nigdy nie były rodziną. Stałyśmy na parkingu pod kościołem w Katowicach, a ona syknęła: – To przez ciebie wszystko się rozpadło, Agnieszko. Gdybyś nie była taka uparta, ojciec by żył.
Zamarłam. Wokół płakali ludzie, a ja czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce przez gardło. Mój brat, Paweł, odwrócił wzrok. Zawsze był po stronie mamy. Zawsze.
Ale to nie był początek tej historii. Wszystko zaczęło się dużo wcześniej, w naszym trzypokojowym mieszkaniu na osiedlu Tysiąclecia. Ojciec – Marian – był górnikiem, matka – Danuta – pracowała w sklepie spożywczym. W domu rządziły zasady: nie pyskuj, nie płacz, nie wychylaj się. Ja zawsze byłam „tą trudną”.
– Agnieszka, czemu ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo? – powtarzała matka, kiedy miałam dziesięć lat i nie chciałam jeść zupy z koperkiem.
– Bo nie lubię koperku! – odpowiadałam z płaczem.
– W życiu nie chodzi o to, co lubisz. Masz robić to, co trzeba – ucinała.
Ojciec był cichy, zamknięty w sobie. Czasem tylko rzucał: – Daj jej spokój, Danusia.
Ale matka nie dawała. Każdy mój błąd był wyolbrzymiany. Kiedy dostałam czwórkę z matematyki, usłyszałam: – Paweł miał zawsze piątki. Ty nigdy nie będziesz taka jak on.
Brat był jej oczkiem w głowie. Zawsze grzeczny, zawsze posłuszny. Ja byłam „tą inną”.
W liceum zakochałam się w chłopaku z sąsiedztwa – Krzyśku. Był muzykiem, miał długie włosy i marzył o wyjeździe do Warszawy. Matka była przerażona:
– Z takim się zadajesz? Przecież on nawet nie ma porządnej pracy! Chcesz skończyć jak ciotka Halina?
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że ciotka Halina była rodzinnym wyrzutkiem – rozwódka z dwójką dzieci.
Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, Krzysiek poprosił mnie o rękę. Byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Ale matka zrobiła awanturę życia:
– Nie pozwolę ci zmarnować sobie życia! On cię zostawi! Zobaczysz!
Ojciec milczał. Paweł wyśmiewał Krzyśka przy każdej okazji.
Wyszłam za Krzyśka mimo wszystko. Wynajęliśmy kawalerkę na Załężu. Było biednie, ale czułam się wolna.
Matka przestała się do mnie odzywać na dwa lata. Na święta przychodziły tylko krótkie SMS-y: „Wesołych”.
Kiedy urodziła się nasza córka, Lena, matka pojawiła się w szpitalu z naręczem kwiatów i miną męczennicy:
– No widzisz? Jednak można być matką…
Ale zaraz potem zaczęło się od nowa:
– Karmisz piersią? Przecież masz za mało mleka! Dziecko płacze, bo jest głodne!
– Nie umiesz jej nawet przewinąć…
– Krzysiek powinien więcej zarabiać…
Każda moja decyzja była podważana.
Kiedy Lena miała trzy lata, Krzysiek dostał propozycję pracy w Warszawie. Byłam rozdarta – zostawić rodzinne miasto? Ale czułam, że muszę spróbować żyć po swojemu.
Matka urządziła scenę:
– Ty egoistko! Myślisz tylko o sobie! A ja? A ojciec?
Ojciec wtedy pierwszy raz stanął po mojej stronie:
– Daj jej żyć, Danuta. To jej życie.
Wyjechaliśmy. W Warszawie było ciężko – wynajem mieszkania, nowa praca, przedszkole dla Leny. Krzysiek pracował do późna, ja szukałam pracy jako nauczycielka polskiego.
Wtedy zaczęły się kłopoty finansowe. Krzysiek stracił pracę na kilka miesięcy. Pożyczyliśmy pieniądze od mojej matki.
– Oddacie co do grosza – powiedziała zimno przez telefon.
Czułam się upokorzona.
Wkrótce potem Krzysiek zaczął coraz częściej wychodzić wieczorami „na próbę”. Zaczęły się kłótnie:
– Agnieszka, daj mi spokój! Przynajmniej ktoś mnie tu docenia!
– A ja? Ja tu siedzę sama z dzieckiem!
– Sama chciałaś wyjechać!
Pewnej nocy wrócił pijany i powiedział:
– Może twoja matka miała rację…
To bolało bardziej niż wszystkie wcześniejsze słowa matki razem wzięte.
Zaczęłam mieć napady paniki. Bałam się odbierać telefon od mamy. Bałam się rozmów z Krzyśkiem.
W końcu znalazłam w jego telefonie wiadomości do innej kobiety.
Zadzwoniłam do matki:
– Mamo… Krzysiek mnie zdradził.
– A nie mówiłam? Sama tego chciałaś!
Zostałam sama z Leną w obcym mieście. Przez kilka miesięcy żyłyśmy z zasiłku i pomocy koleżanki z pracy – Magdy.
Pewnego dnia Magda powiedziała:
– Aga, ty musisz zacząć żyć dla siebie. Nie dla matki, nie dla faceta.
To był przełomowy moment.
Złożyłam pozew o rozwód. Krzysiek próbował wrócić:
– Przepraszam… To był błąd…
Ale ja już byłam inna.
Po rozwodzie wróciłam z Leną do Katowic. Matka przyjęła nas chłodno:
– No i co? Wróciłaś na tarczy?
– Mamo…
– Nie mów mi „mamo”. Zawiodłaś mnie.
Paweł przestał się do mnie odzywać całkowicie.
Ojciec zachorował na raka kilka miesięcy później. Przez całą chorobę opiekowałam się nim sama – matka była „zbyt zmęczona”, a Paweł miał „ważniejsze sprawy”.
Ojciec tuż przed śmiercią szepnął:
– Aga… przepraszam…
I umarł trzymając mnie za rękę.
Po pogrzebie matka obwiniła mnie o wszystko: o śmierć ojca, o rozpad rodziny, o swoje zmarnowane życie.
Dziś mieszkam z Leną w małym mieszkaniu na Koszutce. Pracuję w szkole podstawowej jako polonistka. Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę byłam taka zła? Czy można być dobrą córką i dobrą matką jednocześnie?
A może najważniejsze to po prostu być sobą – nawet jeśli wszyscy wokół mówią ci, że robisz źle?
Czy wy też czasem czuliście się winni za cudze błędy? Jak poradziliście sobie z toksycznymi relacjami w rodzinie?