„Nie kupujcie mieszkania, bo stracicie młodość!” – historia o tym, jak trudno dorosnąć, gdy rodzina ciągnie w dół
– O nie, żadnej półki na książki nie kupujemy. I kanapy też nie! – powiedziałam do Tomka, choć wcale nie miałam na myśli tego, co on usłyszał. W moim głosie drżała złość i bezsilność. Stałam w środku salonu IKEA, patrząc na niego, jakby był winny całego mojego nieszczęścia. Ale przecież to nie on. To jego matka.
– Ale Ania, przecież… – zaczął niepewnie Tomek, ściskając katalog mebli tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.
– Bo potem będziecie musieli oszczędzać na raty kredytu! – rozległ się w mojej głowie głos teściowej, pani Grażyny. – I po co wam to? Jesteście tacy młodzi! Żyjcie, bawcie się! Nie zamykajcie się w czterech ścianach!
To był jej refren. Słyszałam go od miesięcy, odkąd tylko wspomnieliśmy o kupnie mieszkania. Najpierw myślałam, że żartuje. Potem – że przesadza z troską. Ale kiedy zaczęła dzwonić do Tomka codziennie i wypytywać o każdy nasz krok, zrozumiałam, że to nie jest troska. To kontrola.
Tomek zawsze był jej oczkiem w głowie. Jedynak, wychowany przez samotną matkę po śmierci ojca. Rozumiałam to. Ale nie rozumiałam, dlaczego za każdym razem, gdy próbujemy zrobić coś po swojemu, ona musi to sabotować.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy powiedzieliśmy jej o kredycie hipotecznym. Siedzieliśmy przy stole w jej mieszkaniu na Pradze. Na stole rosół i schabowe – klasyka niedzieli u Grażyny.
– Mamo, z Anią chcemy kupić mieszkanie – powiedział Tomek cicho.
Zamarła z łyżką w powietrzu. Spojrzała na mnie tak, jakby to była moja wina.
– Po co wam to? Przecież możecie mieszkać tu ze mną! – wykrzyknęła.
– Mamo… – zaczął Tomek.
– Nie stać was! Kredyt to niewola! – ciągnęła dalej. – A jak dzieci się pojawią? Kto wam pomoże?
Wtedy jeszcze próbowałam tłumaczyć:
– Pani Grażyno, chcemy być samodzielni. To nasze marzenie…
– Marzenia są dla dzieci! – przerwała mi ostro. – Dorośli muszą myśleć rozsądnie!
Od tamtej pory każda rozmowa kończyła się kłótnią lub cichymi dniami. Tomek coraz częściej milczał. Ja płakałam po nocach.
Mieszkaliśmy wtedy w wynajmowanym mieszkaniu na Ochocie. Ciasno, drogo, ale przynajmniej byliśmy sami. Jednak Grażyna dzwoniła codziennie.
– Co jadłeś na obiad? – pytała Tomka.
– A Ania gotuje ci zupę? – dopytywała.
Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Kiedy w końcu znaleźliśmy wymarzone mieszkanie na Mokotowie – małe, ale jasne i z balkonem – byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Złożyliśmy wniosek o kredyt. Tomek podpisał papiery z drżącą ręką.
Wtedy zaczęło się piekło.
Grażyna przyszła do nas bez zapowiedzi. Wparowała do mieszkania z siatkami zakupów i miną obrażonej królowej.
– Słyszałam, że już podpisaliście! – rzuciła oskarżycielsko.
– Tak, mamo…
– To koniec waszej wolności! – krzyknęła dramatycznie. – Teraz będziecie tylko pracować i spłacać raty! Po co wam to było?
Tomek spuścił głowę. Ja poczułam gulę w gardle.
– Mamo, to nasza decyzja – powiedział cicho.
– Twoja? Czy tej… – spojrzała na mnie z pogardą.
Nie wytrzymałam:
– Pani Grażyno, proszę przestać! To nasze życie!
Wybiegła trzaskając drzwiami.
Od tamtej pory Tomek był inny. Milczący, zamyślony. Coraz częściej wracał późno z pracy. Ja próbowałam urządzać mieszkanie sama – wybierałam zasłony, planowałam półki na książki… Ale wszystko było jakieś puste bez jego wsparcia.
Pewnego wieczoru usiadł obok mnie na kanapie (tej starej, z wynajmu).
– Ania… Może mama ma rację? Może za wcześnie na taki kredyt?
Poczułam, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę.
– Tomek… Ty naprawdę tego nie chcesz?
Milczał długo.
– Chcę… Ale boję się. Boję się zawieść mamę. Boję się, że sobie nie poradzimy…
Objęłam go mocno.
– Poradzimy sobie. Razem damy radę. Ale musisz wybrać: ja czy mama?
To było okrutne pytanie. Wiedziałam o tym. Ale nie mogłam już dłużej żyć w zawieszeniu między jego rodziną a naszym wspólnym życiem.
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców do Radomia. Tomek nie zadzwonił przez tydzień.
W końcu przyszedł SMS: „Przepraszam. Kocham cię. Wybieram ciebie.”
Wróciłam do Warszawy z bijącym sercem. Spotkaliśmy się pod naszym nowym blokiem na Mokotowie. Stał tam z kluczem w ręku i łzami w oczach.
– Przepraszam, Aniu… Musiałem dorosnąć – wyszeptał.
Przytuliłam go mocno i wiedziałam już, że razem damy radę – nawet jeśli świat będzie przeciwko nam.
Czasem jeszcze słyszę głos Grażyny w słuchawce:
– Po co wam to było?
Ale teraz już wiem: to nasze życie i nasza decyzja.
Czy naprawdę można być szczęśliwym bez odwagi do walki o siebie? Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla rodzinnego spokoju? Może czasem trzeba wybrać siebie…