Niechciane wizyty: Jak macierzyństwo stało się polem bitwy z teściową
– Znowu przyszła – pomyślałam, słysząc dzwonek do drzwi. Była godzina 10:15, a ja dopiero co zdążyłam położyć małego Jasia na drzemkę. Spojrzałam na męża, który udawał, że nie słyszy. – Może nie otwierajmy? – szepnęłam z nadzieją, ale już wiedziałam, że to niemożliwe. Teściowa zawsze przychodziła bez zapowiedzi, z torbą pełną ciast i dobrych rad.
Otworzyłam drzwi. – Dzień dobry, Aniu! – wykrzyknęła pani Halina, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Przyniosłam sernik, twój ulubiony! I może w końcu posprzątam ci tę kuchnię, bo pewnie nie masz na nic czasu z dzieckiem.
Zacisnęłam zęby. – Dziękuję, ale naprawdę sobie radzę – odpowiedziałam, próbując brzmieć uprzejmie. W środku jednak gotowałam się ze złości. Przez ostatnie tygodnie czułam się jak gość we własnym domu. Każda jej wizyta to niekończące się uwagi: „Nie powinnaś tyle nosić dziecka”, „Za ciepło go ubierasz”, „Moja koleżanka mówiła, że…”.
Mój mąż, Tomek, zawsze stawał pośrodku. – Mama tylko chce pomóc – powtarzał. Ale czy pomoc polega na tym, że ktoś podważa każdą moją decyzję? Pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Mamo, proszę, daj mi trochę przestrzeni – powiedziałam, kiedy po raz kolejny zaczęła przekładać rzeczy w szafkach. – To mój dom i moje dziecko.
Zamarła. – Chciałam tylko dobrze… – wyszeptała i wyszła obrażona. Przez dwa dni nie dzwoniła. Myślałam, że to koniec problemów, ale wtedy zaczęły się telefony do Tomka.
– Twoja żona mnie nie szanuje – słyszałam przez drzwi sypialni. – Ja tylko chcę dla was jak najlepiej! Jak ona może być tak niewdzięczna?
Tomek zaczął się wycofywać. Coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Zostawałam sama z dzieckiem i narastającym poczuciem winy. Czy naprawdę jestem złą synową? Czy może mam prawo do własnej przestrzeni?
Któregoś wieczoru usiadłam z Tomkiem przy stole. – Musimy ustalić granice – powiedziałam cicho. – Kocham twoją mamę, ale nie mogę już tak żyć.
Westchnął ciężko. – Wiem… Ale ona jest sama od śmierci taty. Boję się, że ją skrzywdzimy.
– A co ze mną? – zapytałam ze łzami w oczach. – Ja też czuję się skrzywdzona.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa. – Aniu, upiekłam ciasto dla Jasia. Mogę wpaść?
Zebrałam się na odwagę. – Pani Halino, bardzo dziękuję za troskę, ale dziś chcielibyśmy pobyć sami. Może spotkamy się w weekend?
Zapadła cisza. – Rozumiem… – odpowiedziała chłodno i rozłączyła się.
Przez kolejne dni czułam ulgę i jednocześnie ogromne poczucie winy. W głowie słyszałam jej głos: „Niewdzięczna”. Ale po raz pierwszy od miesięcy mogłam spokojnie usiąść z Jasiem na kanapie i po prostu być mamą.
W weekend przyszła zgodnie z umową. Była chłodna, ale nie komentowała już wszystkiego. Tomek próbował rozładować napięcie żartami, ale atmosfera była gęsta jak śmietana.
Po jej wyjściu długo płakałam. Nie chciałam wojny w rodzinie, ale nie mogłam dłużej pozwalać na naruszanie moich granic.
Czasem zastanawiam się: czy można być dobrą żoną i matką, nie raniąc przy tym innych? Czy każda młoda mama musi walczyć o swoje miejsce w rodzinie? Jak wy radzicie sobie z takimi konfliktami?