Niedzielne śniadanie, które zmieniło wszystko – czy rodzina naprawdę jest najważniejsza?
– Znowu się spóźniasz, Nikola! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stała przy stole, z rękami założonymi na piersi, jej spojrzenie chłodne jak poranna kawa, którą właśnie nalewała do filiżanki. Mój mąż, Michał, ledwo podniósł głowę znad talerza z jajecznicą. Ja zaś stałam w progu, ściskając w dłoni kubek z herbatą, próbując ukryć drżenie rąk.
Niedziela. Dzień, który kiedyś kojarzył mi się z zapachem świeżego chleba i spokojem. Teraz był to dzień, w którym czułam się jak aktorka w kiepskim spektaklu – musiałam grać rolę idealnej żony i synowej, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.
– Przepraszam, mamo – powiedział Michał zaspanym głosem, nie podnosząc wzroku. – Nikola nie spała dobrze w nocy.
Teściowa spojrzała na mnie z wyższością. – Może gdybyś nie siedziała do późna przy komputerze, byłabyś bardziej wypoczęta. W moich czasach kobiety wiedziały, co to obowiązki.
Zacisnęłam usta. Ile razy jeszcze usłyszę tę samą śpiewkę? Ile razy będę musiała tłumaczyć się z własnych wyborów? Pracuję zdalnie jako graficzka, często do późna – to jedyny sposób, by pogodzić karierę z domem. Ale dla niej to tylko wymówka.
Michał próbował zmienić temat. – Mamo, zrobiłaś swoje słynne naleśniki?
– Oczywiście. Przynajmniej ktoś tu dba o tradycję – odparła z przekąsem.
Usiadłam przy stole, czując na sobie jej wzrok. W powietrzu wisiała niewypowiedziana pretensja – o to, że nie mam dzieci, że nie gotuję tak jak ona, że nie jestem jej córką.
– Nikola, może byś w końcu pomyślała o rodzinie? – rzuciła nagle teściowa. – Michał nie młodnieje.
Zamarłam. Michał spojrzał na mnie przepraszająco, ale milczał. Jak zwykle.
– Mamo… – zaczęłam cicho, ale przerwała mi ruchem ręki.
– Nie chcę słuchać wymówek. Wszyscy czekamy na wnuki. Sąsiadka już ma troje!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie dlatego, że nie chcę dzieci – tylko dlatego, że od miesięcy walczę z poczuciem winy i strachem przed kolejnym poronieniem. Tylko Michał wie o moich nocnych płaczach i wizytach u lekarza. Ale on nigdy nie potrafił stanąć po mojej stronie.
– Może wystarczy już tych pytań? – powiedziałam drżącym głosem. – To nie jest takie proste.
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą. – Wszystko jest proste, jeśli się chce.
Wstałam gwałtownie od stołu. – Przepraszam… muszę wyjść.
Wybiegłam do ogrodu, czując jak zimne powietrze uderza mnie w twarz. Usiadłam na ławce pod jabłonią i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie. Słońce dopiero wschodziło nad dachami domów na naszym osiedlu pod Warszawą. Słyszałam przez okno stłumione głosy – teściowa narzekała na moje „humory”, Michał próbował ją uciszyć.
W głowie miałam mętlik. Czy naprawdę jestem taką złą żoną? Czy moje życie musi być podporządkowane oczekiwaniom innych? Przypomniałam sobie rozmowy z mamą sprzed lat:
– Nikola, pamiętaj: szczęście buduje się samemu. Nie pozwól nikomu decydować za siebie.
Ale jak być szczęśliwą, kiedy własny dom staje się polem minowym?
Po chwili usłyszałam skrzypienie drzwi. Michał wyszedł do ogrodu i usiadł obok mnie.
– Przepraszam… Wiem, że jest ciężko – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego przez łzy. – Dlaczego nigdy mnie nie bronisz? Dlaczego zawsze milczysz?
Westchnął ciężko. – Boję się jej sprzeciwić… Ona zawsze była taka… silna.
– A ja? Czy ja nie jestem ważna?
Milczał długo. W końcu objął mnie ramieniem.
– Jesteś najważniejsza… Tylko czasem o tym zapominam.
Siedzieliśmy tak w ciszy, aż słońce wspięło się wyżej na niebie. Wróciliśmy do domu dopiero wtedy, gdy teściowa już wychodziła. Rzuciła mi chłodne „do widzenia” i wyszła bez słowa więcej.
Reszta dnia upłynęła nam w milczeniu. Wieczorem Michał przyniósł mi herbatę do łóżka.
– Może powinniśmy porozmawiać… o wszystkim? O nas?
Spojrzałam na niego z nadzieją i lękiem jednocześnie.
– Chciałabym… Ale czy potrafimy być rodziną na własnych zasadach?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich niedziel przede mną? Czy mam prawo walczyć o siebie kosztem rodzinnego spokoju? Może Wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a oczekiwaniami bliskich?