Oddałam bratu połowę spadku, bo bardziej potrzebował. Dziś nie mam z nim kontaktu od ponad roku…

– Nie rozumiesz, Anka! Ja naprawdę nie mam wyjścia! – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stał w kuchni, oparty o blat, z oczami pełnymi desperacji. To był ten dzień, kiedy wszystko się zaczęło.

Zawsze byliśmy blisko. Paweł – mój młodszy brat, wieczny rozrabiaka, z którym dzieliłam pokój w bloku na Pradze. Razem uciekaliśmy na dach garażu, żeby patrzeć na zachód słońca nad Warszawą. Mama powtarzała: „Tylko wy się zawsze dogadacie”. Wierzyłam w to święcie.

Kiedy tata zmarł nagle na zawał, świat się zatrzymał. Zostałyśmy z mamą i Pawłem same. Spadek – mieszkanie po dziadkach na Ochocie – miał być dla nas ratunkiem. Ale życie napisało inny scenariusz. Paweł stracił pracę, jego żona była w ciąży, a ja… miałam stabilną posadę w szkole i kawalerkę na kredyt.

– Anka, ja nie dam rady. Nie wiem, co zrobić – mówił wtedy, a ja patrzyłam na niego i widziałam tego chłopca, który kiedyś płakał, bo zgubił ulubioną zabawkę. Chciałam mu pomóc. Oddałam mu swoją część spadku. Bez umowy, bez świadków – po prostu przepisaliśmy wszystko na niego.

Mama była przeciwna. – Anna, to nie jest rozsądne. Ludzie się zmieniają, nawet rodzeństwo – ostrzegała. Ale ja nie słuchałam. Przecież to Paweł! Mój brat! On by mnie nigdy nie skrzywdził.

Przez kilka miesięcy wszystko było dobrze. Paweł dziękował mi codziennie, jego żona przynosiła mi ciasta, a ja czułam dumę i spokój. Ale potem coś zaczęło się psuć. Coraz rzadziej odbierał telefon. Na święta nie przyjechali – „Mały chory”, tłumaczył się SMS-em.

Pewnego dnia zadzwoniłam do niego wieczorem:
– Paweł, co się dzieje? Czemu się nie odzywasz?
– Mam dużo na głowie, Anka. Daj mi trochę czasu.
– Ale przecież jesteśmy rodziną…
– Właśnie dlatego proszę cię o spokój!

Z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej obca. Mama próbowała łagodzić sytuację:
– Może daj mu czas? Może wstydzi się tego długu wdzięczności?
Ale ja czułam, że tracę brata.

Rok temu przestał odpowiadać w ogóle. Nie odebrał nawet wtedy, gdy mama trafiła do szpitala po udarze. Byłam sama przy jej łóżku, trzymałam ją za rękę i płakałam w poduszkę. Paweł nie przyszedł nawet na jej pogrzeb.

Ludzie pytali: – Gdzie twój brat? Co się stało?
Nie umiałam odpowiedzieć.

Czasem myślę o tym dniu w kuchni. O jego oczach pełnych strachu i moim sercu pełnym nadziei. Czy byłam naiwna? Czy powinnam była słuchać mamy? Czy rodzina naprawdę znaczy tyle, ile nam się wydaje?

Dziś mieszkam sama w tej kawalerce na kredyt. Czasem mijam mieszkanie po dziadkach – teraz już jego własność – i zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś usiądziemy razem na dachu garażu i będziemy patrzeć na zachód słońca.

Czy można wybaczyć zdradę ze strony kogoś najbliższego? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może czasem trzeba nauczyć się kochać… z daleka?