Oddałam synowi dom, który budowałam latami. Teraz jego żona chce go sprzedać – czy naprawdę wszystko można przeliczyć na pieniądze?
– Mamo, musimy porozmawiać – głos Pawła drżał, kiedy wszedł do kuchni, gdzie siedziałam z kubkiem herbaty. Było już po dwudziestej, a ja czekałam na niego, jak co wieczór, choć od dawna mieszkał już z Martą w swoim domu. Właściwie – w moim domu, który oddałam mu w prezencie ślubnym.
Spojrzałam na niego uważnie. Miał podkrążone oczy, wyglądał na zmęczonego i spiętego. Wiedziałam, że coś się dzieje – od kilku tygodni Marta unikała mnie, a Paweł był coraz bardziej nieobecny.
– Co się stało? – zapytałam cicho, czując narastający niepokój.
Usiadł naprzeciwko mnie i spuścił wzrok.
– Marta… Marta uważa, że powinniśmy sprzedać dom. Chce kupić mieszkanie bliżej centrum, żeby było jej wygodniej do pracy i żeby dzieci miały lepszą szkołę.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– Sprzedać dom? Ten dom? – powtórzyłam głucho.
Paweł skinął głową. – Mamo, ja wiem, ile dla ciebie znaczy ten dom. Ale Marta… Ona mówi, że to twoje marzenie, nie nasze. Że my chcemy żyć po swojemu.
Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęły mi wszystkie te lata: jak odkładałam każdą złotówkę z pensji nauczycielki, jak dorabiałam korepetycjami po nocach, jak sama malowałam ściany i szorowałam podłogi. Jak wybierałam meble na raty, żeby Paweł miał wszystko, co najlepsze. Jak płakałam ze szczęścia, kiedy wręczałam mu klucze w dniu ślubu.
– A ty? – zapytałam cicho. – Ty też chcesz sprzedać?
Paweł milczał długo. W końcu wzruszył ramionami.
– Nie wiem… Chcę, żebyśmy byli szczęśliwi. Ale nie chcę cię ranić.
Wstałam gwałtownie od stołu. Herbata rozlała się na obrus.
– To nie jest tylko dom! To całe moje życie! Wszystko, co miałam, oddałam wam! – krzyknęłam przez łzy.
Paweł zerwał się na równe nogi.
– Mamo, proszę… Marta mówi, że to tylko ściany i dach. Że liczy się rodzina, a nie miejsce.
– Dla niej może tak! Ale dla mnie to coś więcej! – szlochałam bezwiednie.
Wyszedł bez słowa. Zostałam sama w kuchni, z mokrym obrusem i sercem rozdartym na pół.
Przez kolejne dni unikałam kontaktu z Martą. Kiedy przyszła po wnuczka, ledwo się przywitałyśmy. Czułam do niej żal i gniew – jak mogła tak po prostu chcieć pozbyć się czegoś, co było symbolem mojej miłości do syna?
Wieczorami chodziłam po pustych pokojach domu. Dotykałam ścian, wspominałam pierwsze kroki Pawła na parkiecie, śmiech podczas rodzinnych świąt, zapach świeżo upieczonego chleba w kuchni. Ten dom był moim schronieniem przed światem, miejscem wszystkich najważniejszych chwil.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do nich porozmawiać. Marta otworzyła drzwi z chłodnym uśmiechem.
– Dzień dobry, pani Zofio – powiedziała oficjalnie.
– Chciałabym porozmawiać – odparłam stanowczo.
Usiedliśmy w salonie. Paweł patrzył na mnie z niepokojem.
– Marta – zaczęłam drżącym głosem – czy naprawdę musisz sprzedać ten dom? Czy nie możesz znaleźć szczęścia tutaj?
Marta spojrzała na mnie twardo.
– Pani Zofio, to nie jest pani dom. To nasz dom. Paweł dostał go od pani i teraz my decydujemy o swoim życiu. Chcemy mieszkać tam, gdzie nam wygodniej.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.
– Ale to nie jest tylko kwestia wygody! To dom rodzinny! Tu Paweł dorastał…
Marta wzruszyła ramionami.
– Dla mnie to tylko miejsce. Nie mam z nim żadnych wspomnień. Chcę zacząć od nowa.
Paweł milczał przez całą rozmowę. Widziałam w jego oczach walkę między lojalnością wobec mnie a chęcią uszczęśliwienia żony.
Wyszłam stamtąd z poczuciem klęski. Przez kolejne tygodnie nie spałam po nocach. Rozmawiałam z sąsiadkami – jedna mówiła: „Zostaw ich, młodzi muszą żyć po swojemu”, inna: „Nie pozwól im tego zrobić! To twoje życie!”.
W końcu Paweł zadzwonił:
– Mamo… Podjęliśmy decyzję. Sprzedajemy dom. Przepraszam.
Nie odpowiedziałam nic. Po prostu się rozłączyłam.
Dziś siedzę w pustym salonie i patrzę na puste ściany. Zostały tylko wspomnienia i żal. Czy naprawdę wszystko można przeliczyć na pieniądze? Czy miłość matki do dziecka przestaje mieć znaczenie w obliczu nowoczesnych potrzeb i wygody?
Czy ja jestem staroświecka… czy świat naprawdę tak bardzo się zmienił?