Oddałam synowi rodzinny dom, a teraz czuję się jak intruz. Czy naprawdę można stracić wszystko, co się kochało?
— Mamo, musisz zrozumieć, że to już nie jest twoje miejsce — powiedział Michał, nawet nie patrząc mi w oczy. Stałam w progu kuchni, tej samej, w której przez trzydzieści lat gotowałam zupę pomidorową dla całej rodziny. Teraz czułam się jak nieproszony gość.
Jeszcze niedawno byłam pewna, że dom to coś więcej niż cegły i dach. To wspomnienia, zapach świeżo pieczonego chleba, śmiech dzieci odbijający się od ścian. Ale kiedy mąż zmarł, a dzieci rozjechały się po świecie, dom zaczął mnie przygniatać. Michał wrócił po rozwodzie z pustymi oczami i walizką pełną żalu. Wtedy podjęłam decyzję: oddam mu dom, niech zacznie od nowa.
— Mamo, to dla mnie ważne. Chcę tu wychować Olę — przekonywał mnie wtedy. Widziałam w nim chłopca, który biegał boso po ogrodzie, a jednocześnie mężczyznę zagubionego w dorosłości. Uwierzyłam, że dom go uratuje.
Przez pierwsze miesiące wszystko wydawało się w porządku. Pomagałam Michałowi z remontem, gotowałam obiady dla wnuczki. Ale z czasem zaczęłam dostrzegać drobne zmiany: moje zdjęcia znikały z półek, ulubiony fotel został wyniesiony na strych, a klucz do domu przestał pasować do nowego zamka.
— Mamo, musimy mieć trochę prywatności — tłumaczył Michał, kiedy zapytałam o klucz. — Przecież możesz przychodzić, kiedy chcesz. Wystarczy zadzwonić.
Zadzwonić? Do własnego domu? Poczułam ukłucie w sercu. Przez kilka dni nie mogłam spać. W nocy słyszałam głosy przeszłości: śmiech męża, płacz dzieci, trzask drzwi wejściowych. Teraz wszystko to należało do kogoś innego.
Pewnego dnia przyszłam bez zapowiedzi. Ola otworzyła mi drzwi z niechęcią.
— Tata mówił, że masz dzwonić — rzuciła i wróciła do swojego pokoju.
W kuchni Michał rozmawiał przez telefon. Nawet nie zauważył mojego wejścia.
— Tak, mamo przyszła… Nie wiem, chyba znowu chce coś przynieść — powiedział do słuchawki.
Zamarłam. Czy naprawdę stałam się ciężarem? Przypomniałam sobie rozmowę z siostrą:
— Oddałaś mu wszystko, a on cię odpycha? — pytała z niedowierzaniem. — Ja bym tak nie mogła.
Ale ja mogłam. Bo matka zawsze daje więcej niż powinna.
Zaczęły się ciche dni i jeszcze cichsze wieczory. Mieszkałam teraz w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Każdego ranka patrzyłam przez okno na szare bloki i tęskniłam za ogrodem pełnym jabłoni. Czasem szłam pod stary dom i patrzyłam na okna, za którymi paliło się światło. Czułam się jak duch.
W święta zaprosili mnie na obiad. Siedziałam przy stole, gdzie kiedyś ja byłam gospodynią. Teraz byłam tylko gościem. Michał był spięty, Ola milczała. Zupa była inna niż moja.
Po obiedzie Michał odprowadził mnie do drzwi.
— Mamo… — zaczął niepewnie. — Wiem, że ci ciężko. Ale musisz pozwolić nam żyć po swojemu.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach cień wdzięczności i winy jednocześnie.
— Chciałam tylko… żebyście byli szczęśliwi — wyszeptałam.
Wracając do mieszkania, czułam się pusta jak nigdy dotąd. Czy naprawdę można oddać wszystko i zostać z niczym? Czy dom bez rodziny to jeszcze dom?
Czasem myślę: może powinnam była walczyć o swoje miejsce? Może dom nie powinien być prezentem, tylko wspólnym dziedzictwem? Ale wtedy przypominam sobie twarz Michała sprzed lat — i wiem, że zrobiłam to z miłości.
Czy można kochać za bardzo? Czy oddając dom, oddałam też siebie?
A wy… czy kiedykolwiek żałowaliście decyzji podjętej z miłości?