Ostatnia kropla – historia rodzinnych intryg spod Lublina

– Kinga, czy ty naprawdę nie widzisz, jak ona tobą manipuluje? – głos mojej mamy drżał, gdy patrzyła na mnie z troską i bezradnością. Stałyśmy w kuchni, a za oknem słychać było śmiech Zosi bawiącej się z psem na podwórku. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba i kwitnących bzów, ale ja czułam tylko ciężar w piersi.

Miałam trzydzieści jeden lat, byłam żoną Jacka i matką dwuletniej Zosi. Nasze życie w małym miasteczku pod Lublinem nie było bajką, ale starałam się codziennie budować dom pełen ciepła. Niestety, od początku naszego małżeństwa cień rzucała na nas moja teściowa – pani Helena. Kobieta o stalowych oczach i uśmiechu, który nigdy nie docierał do jej ust. Wszyscy w miasteczku ją znali i szanowali, a ja… ja coraz częściej czułam się jak intruz we własnym domu.

Tego dnia mama przyjechała do nas po raz pierwszy od miesięcy. Pracuje jako pielęgniarka w szpitalu w Lublinie, więc rzadko ma wolne. Chciałam, żeby ten dzień był wyjątkowy – upiekłam jej ulubione ciasto z rabarbarem, Zosia narysowała laurkę. Jacek obiecał wrócić wcześniej z pracy. Wszystko miało być idealnie.

Nie przewidziałam tylko jednego – że Helena zjawi się bez zapowiedzi.

Weszła do domu jak burza, nawet nie zdejmując butów. – O, dzień dobry pani Mario – rzuciła do mojej mamy z wymuszonym uśmiechem. – Nie wiedziałam, że będzie pani gościć u Kingi. Szkoda, że nikt mnie nie uprzedził.

Poczułam, jak robi mi się gorąco na twarzy. Mama spojrzała na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Helena rozsiadła się przy stole i zaczęła opowiadać o swoich problemach zdrowotnych, o tym, jak bardzo jest zmęczona i jak to ona zawsze musi wszystko załatwiać sama. Przez godzinę nie pozwoliła nam dojść do słowa.

Kiedy mama próbowała zaproponować herbatę, Helena odparła chłodno: – Dziękuję, ale wolę kawę. I najlepiej tę z ekspresu, bo ta rozpuszczalna to już nie dla mnie.

Widziałam, jak mojej mamie drżą ręce. Zosia przyszła do kuchni z laurką dla babci Marii, ale Helena natychmiast ją przechwyciła: – Ojej, jaka piękna! To dla mnie? – zapytała głośno.

Zosia spojrzała na mnie zdezorientowana. – Nie, to dla babci Marii…

– Ale babcia Helena też cię bardzo kocha – powiedziała teściowa i przytuliła Zosię do siebie, ignorując moją mamę.

Czułam narastającą złość i bezsilność. Próbowałam ratować sytuację żartem, ale atmosfera była już napięta jak struna.

Po południu mama wyszła na chwilę do ogrodu. Wtedy Helena nachyliła się do mnie i syknęła: – Nie wiem, po co tu ją zapraszasz. Przecież masz już rodzinę tutaj. Nie potrzebujesz nikogo więcej.

Zamarłam. Chciałam coś odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. Wróciła mama i zobaczyła moją bladą twarz.

– Kinga, wszystko w porządku? – zapytała cicho.

– Tak… – skłamałam.

Wieczorem Jacek wrócił do domu. Był zmęczony po pracy i nie zauważył napięcia w powietrzu. Helena natychmiast zaczęła opowiadać mu o tym, jak bardzo była dziś potrzebna i jak musiała „ratować sytuację”.

– Kinga nie radzi sobie z gośćmi – powiedziała głośno. – Dobrze, że przyszłam i pomogłam ogarnąć dom.

Jacek spojrzał na mnie pytająco. Milczałam.

Kiedy mama wychodziła wieczorem na autobus do Lublina, przytuliła mnie mocno i szepnęła: – Nie pozwól jej sobą rządzić. Masz prawo do własnej rodziny.

Zostałam sama w kuchni z pustą filiżanką po kawie Heleny. Czułam się upokorzona i bezradna. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo teściowej. Czy naprawdę jestem tak słaba? Czy pozwoliłam jej wejść sobie na głowę?

Następnego dnia próbowałam porozmawiać z Jackiem.

– Jacek… Twoja mama…

– Co znowu? – westchnął ciężko.

– Ona… ona mnie rani. I rani moją mamę. Widzisz to?

Jacek wzruszył ramionami. – Mama jest jaka jest. Musisz się przyzwyczaić.

Poczułam łzy napływające do oczu. – Ale ja nie chcę się przyzwyczajać! To jest mój dom! Chcę tu czuć się bezpiecznie!

Jacek milczał przez chwilę, a potem wyszedł z kuchni bez słowa.

Przez kolejne dni Helena dzwoniła codziennie, pytając o Zosię i sugerując, że powinnam lepiej dbać o dom. Czułam się coraz bardziej osaczona. Mama dzwoniła wieczorami i próbowała mnie pocieszać, ale wiedziałam, że cierpi razem ze mną.

W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.

Helena przyszła bez zapowiedzi po raz kolejny. Tym razem nie otworzyłam drzwi.

Stałam za firanką i patrzyłam, jak odchodzi obrażona. Serce waliło mi jak młotem.

Wieczorem zadzwoniła do Jacka i zrobiła mi awanturę przez telefon. Usłyszałam przez drzwi jego pokoju:

– Mamo, Kinga ma prawo do swojego życia! Przestań się wtrącać!

Po raz pierwszy Jacek stanął po mojej stronie.

Usiadłam na łóżku z Zosią na kolanach i poczułam ulgę pomieszaną ze strachem. Czy to już koniec tej wojny? Czy może dopiero początek?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze trzeba znosić dla świętego spokoju? Czy rodzina zawsze musi oznaczać walkę? A może czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli boli?