Pomóżcie! Moja synowa źle wychowuje moje wnuki – nie wiem, jak sobie z tym poradzić
— Nie pozwolisz im nawet zjeść ciasta? — zapytałam, patrząc na Magdę, która właśnie zabrała talerzyk z kawałkiem sernika sprzed nosa małej Zosi.
— Mamo, mówiłam już, że staramy się ograniczać cukier — odpowiedziała chłodno, nawet na mnie nie patrząc. Zosia spojrzała na mnie smutno, a ja poczułam, jak narasta we mnie złość. Przecież to tylko kawałek ciasta! Kiedy ja byłam młoda, dzieci biegały po podwórku z lizakami i nikt nie robił z tego tragedii.
Od kilku miesięcy czułam się coraz bardziej obca w domu mojego syna. Kiedyś byłam dla nich wszystkim — gotowałam obiady, odbierałam wnuki z przedszkola, pomagałam przy chorobach. Teraz Magda coraz częściej powtarzała: „Dziękujemy, poradzimy sobie sami”. A ja? Ja czułam się niepotrzebna.
Najgorsze były te drobiazgi. Kiedyś zabrałam wnuki na spacer i kupiłam im po drożdżówce. Wieczorem dostałam od Magdy długą wiadomość na WhatsAppie:
„Mamo, prosiłam, żeby nie dawać dzieciom słodyczy. Zosia ma alergię na konserwanty, a Jaś po cukrze jest nie do opanowania. Proszę, szanuj nasze zasady”.
Szanuj nasze zasady… Czyli moje już się nie liczą? Przecież wychowałam dwóch synów i jakoś wyrośli na ludzi! Ale teraz wszystko jest inne. Magda czyta jakieś blogi o wychowaniu, zabrania dzieciom oglądać bajki, wszystko musi być eko i bezglutenowe. Nawet zwykły rosół gotuję źle — za tłusty.
Kiedy próbowałam porozmawiać o tym z Pawłem, moim synem, tylko wzdychał:
— Mamo, daj Magdzie trochę luzu. Ona chce dobrze dla dzieci.
— A ja nie chcę? — zapytałam ze łzami w oczach. — Przecież to moje wnuki!
— Wiem… Ale to my jesteśmy rodzicami.
To bolało najbardziej. Jakby nagle przestało się liczyć wszystko, co robiłam przez lata. Jakby moje doświadczenie było nic niewarte.
W święta było jeszcze gorzej. Przy stole panowała napięta atmosfera. Magda patrzyła na mnie spode łba, gdy tylko próbowałam podać dzieciom kompot z suszu. Zosia marudziła, że jest głodna, Jaś płakał, bo chciał piernika. W końcu Magda wstała od stołu:
— Idziemy do domu. Dzieci są zmęczone.
Paweł spojrzał na mnie przepraszająco i poszedł za żoną. Zostałam sama przy stole pełnym jedzenia, które przygotowywałam przez dwa dni.
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra Basia:
— Co się stało? Słyszałam, że wyszli wcześniej.
— Nie wiem już, Basia… Chyba jestem złą teściową. Wszystko robię źle.
— Nie przesadzaj. Może po prostu musisz odpuścić?
Ale jak mam odpuścić? Przecież kocham te dzieci nad życie! Chcę dla nich jak najlepiej. Czy naprawdę jestem taka staroświecka?
Kilka dni później postanowiłam porozmawiać z Magdą jeszcze raz. Zaprosiłam ją na kawę.
— Magda… Chciałabym porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
Spojrzała na mnie z rezerwą.
— Słucham.
— Wiem, że masz swoje zasady i chcesz dobrze dla dzieci. Ale ja też chcę być częścią ich życia. Może mogłybyśmy znaleźć jakiś kompromis?
Magda westchnęła ciężko.
— Pani Aniu… Ja naprawdę doceniam pani pomoc. Ale czasem mam wrażenie, że pani nie szanuje naszych wyborów. To są nasze dzieci i chcemy je wychować po swojemu.
Poczułam gulę w gardle.
— Ale ja tylko…
— Wiem. Ale proszę spróbować nas zrozumieć. Dla mnie to też nie jest łatwe — dodała ciszej.
Wyszła po chwili, zostawiając mnie z tysiącem myśli. Może rzeczywiście powinnam odpuścić? Ale jak pogodzić miłość do wnuków z poczuciem bycia odsuniętą?
Od tamtej rozmowy widuję wnuki rzadziej. Magda unika spotkań, Paweł dzwoni rzadko. Czasem czuję się tak samotna jak nigdy wcześniej.
Czy naprawdę jestem złym człowiekiem? Czy to świat się zmienił, czy ja nie potrafię się dostosować?
Czasem patrzę na zdjęcia wnuków i zastanawiam się: czy kiedyś wrócimy do siebie? Czy znajdę w sobie siłę, by zaakceptować ich wybory?
A może to ja powinnam się zmienić? Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy można kochać i jednocześnie odpuścić?