Proroctwo z Pragi: Historia, która zmieniła moje życie

„Nie dotykaj tego! Mówię ci, zostaw!” – krzyknęła mama, wyrywając mi z rąk stary, porcelanowy kubek z niebieskim wzorem. Stałam w kuchni, a jej dłonie drżały tak mocno, że przez chwilę bałam się, że rozbije go o podłogę. Miałam wtedy siedemnaście lat i czułam się jak więzień we własnym domu na warszawskiej Pradze.

„To tylko kubek, mamo. Przestań robić sceny” – syknęłam przez zaciśnięte zęby.

Ale ona już była gdzie indziej – w swoim świecie lęków i przesądów, które odziedziczyła po babci. „Nie rozumiesz… To nie jest zwykły kubek. To… to talizman. Przynosi pecha każdemu, kto go dotknie nieproszony.”

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo te słowa będą mi ciążyć przez całe życie.

Mam na imię Klaudia. Urodziłam się i wychowałam na Pradze, w starej kamienicy przy Targowej. Moja rodzina to typowy polski tygiel: mama – przesądna, wiecznie zamartwiona; ojciec – milczący, zamknięty w sobie, wiecznie nieobecny; młodszy brat – Kacper, wieczny buntownik. I ja – ta „rozsądna”, która miała wszystko naprawiać.

Wszystko zaczęło się pewnego letniego popołudnia na bazarze Różyckiego. Byłam tam z przyjaciółką, Zuzą. Miałyśmy kupić sukienki na studniówkę, ale zamiast tego zatrzymałyśmy się przy straganie starej wróżki. Pachniało tam kadzidłem i czymś słodkim, mdlącym.

„Chodź, damy sobie powróżyć!” – pisnęła Zuza. Ja tylko przewróciłam oczami.

Wróżka spojrzała na mnie przenikliwie. „Ty… masz w sobie coś ciemnego. Chcesz znać prawdę?”

Zaśmiałam się nerwowo. „Jasne, niech pani powie mi coś strasznego.”

Wzięła moją dłoń i zaczęła szeptać:

„Stracisz to, co najcenniejsze. Zdradzi cię ktoś bliski. Twoje serce pęknie dwa razy – raz przez krew, raz przez miłość. Ale jeśli wybaczysz… znajdziesz szczęście tam, gdzie nikt go nie szuka.”

Zuza parsknęła śmiechem, ale mnie przeszły ciarki po plecach. Wróciłam do domu roztrzęsiona.

Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać.

Najpierw tata stracił pracę w stoczni. Zaczął pić i coraz częściej znikał na całe noce. Mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej – całymi dniami siedziała w kuchni i modliła się pod nosem.

Kacper zaczął kraść drobiazgi ze sklepów. Złapali go na gorącym uczynku i groziło mu poprawczak.

A ja… Ja zakochałam się po uszy w chłopaku z sąsiedztwa – Patryku. Był starszy ode mnie o trzy lata, miał motocykl i uśmiech łobuza. Mama nienawidziła go od pierwszego wejrzenia.

„On cię zniszczy! Przecież widzę po oczach!” – krzyczała.

Ale ja byłam głucha na jej ostrzeżenia. Patryk był moją ucieczką od wszystkiego: od krzyków w domu, od lęków mamy, od milczenia ojca.

Pewnej nocy wróciłam do domu późno. Mama czekała na mnie w kuchni.

„Gdzie byłaś?”

„U Patryka.”

„Z nim skończysz jak ja z twoim ojcem! On cię zostawi!”

„Mamo, przestań! Nie jestem tobą!”

Wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Tamtej nocy Patryk zabrał mnie na most Śląsko-Dąbrowski. Siedzieliśmy na barierce i patrzyliśmy na światła miasta odbijające się w Wiśle.

„Uciekniemy stąd kiedyś?” – zapytałam cicho.

Patryk pocałował mnie w czoło.

Ale nie uciekliśmy.

Kilka tygodni później dowiedziałam się, że Patryk spotyka się z inną dziewczyną – moją kuzynką, Martyną. Zdrada bolała tak bardzo, że przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka.

Mama weszła do mojego pokoju bez pukania.

„A nie mówiłam? Proroctwo się spełnia.”

Chciałam ją znienawidzić za te słowa, ale byłam zbyt słaba.

Wtedy Kacper uciekł z domu po kolejnej awanturze z ojcem. Zgarnęła go policja pod Żabką na Grochowie. Mama obwiniała mnie: „Gdybyś była lepszą siostrą…”

Czułam się jak cień samej siebie.

Zaczęłam pisać pamiętnik – jedyne miejsce, gdzie mogłam być szczera ze sobą:

„Czy naprawdę jestem przeklęta? Czy można uciec przed losem?”

Mijały miesiące. Zdałam maturę ledwo-ledwo. Patryk próbował wrócić, ale już mu nie ufałam. Martyna przepraszała mnie łzami na rodzinnych imieninach u babci:

„Klaudia… ja nie chciałam… On powiedział, że już z tobą skończył…”

Nie odpowiedziałam jej nic. W środku byłam pusta.

Mama coraz częściej mówiła o śmierci babci i o tym, że „klątwa kobiet” ciągnie się za nami od pokoleń.

W końcu wyprowadziłam się do Wrocławia na studia. Myślałam, że to koniec złych wróżb i rodzinnych dramatów.

Ale życie miało inne plany.

Na drugim roku poznałam Pawła – spokojnego chłopaka z dobrego domu pod Opolem. Był moim przeciwieństwem: poukładany, cierpliwy, wierzący w ludzi.

Zakochałam się powoli – bez fajerwerków, ale za to bezpiecznie.

Po roku zamieszkaliśmy razem w kawalerce na Nadodrzu. Myślałam: „Teraz już będzie dobrze.”

Ale wtedy zadzwoniła mama:

„Tata miał udar.”

Wróciłam do Warszawy najszybciej jak mogłam. Ojciec leżał w szpitalu jak cień człowieka. Mama była rozbita:

„Widzisz? Wszystko przez ten kubek! Gdybyś go nie dotknęła…”

Chciałam ją przytulić, ale ona odsunęła się ode mnie jak od trędowatej.

Kacper pojawił się tylko raz – przyniósł kwiaty i zniknął bez słowa.

Po pogrzebie ojca mama zamknęła się w sobie całkowicie. Próbowałam ją wyciągnąć z domu:

„Mamo, chodź na spacer.”

„Nie chcę.”

„Mamo… Proszę.”

„Zostaw mnie! Wszystko przez ciebie!”

Wróciłam do Wrocławia rozbita na kawałki.

Paweł próbował mnie pocieszać:

„To nie twoja wina.”

Ale ja już w to nie wierzyłam.

Przez kolejne lata próbowałam budować swoje życie od nowa: praca w księgarni, studia magisterskie, ślub z Pawłem (bez białej sukni i bez rodziny). Urodziła nam się córka – Lena.

Myślałam: „Teraz już będzie dobrze.”

Ale kiedy Lena skończyła trzy lata, zachorowała ciężko na zapalenie opon mózgowych. Spędziłyśmy miesiąc w szpitalu przy Borowskiej we Wrocławiu.

Każdej nocy modliłam się do Boga, którego nigdy nie znałam:

„Jeśli ją uratujesz… oddam wszystko.”

Lena wyzdrowiała – cudem, jak powiedzieli lekarze.

A ja? Ja wróciłam do Warszawy po latach milczenia.

Mama była już stara i schorowana. Siedziała przy oknie i patrzyła na podwórko.

„Klaudia… wybacz mi” – wyszeptała pewnego dnia.

Usiadłam obok niej i płakałyśmy razem długo – pierwszy raz od lat.

Dziś mam czterdzieści lat i własną rodzinę. Kacper mieszka gdzieś pod Berlinem; czasem pisze do mnie krótkie wiadomości: „Żyję”. Paweł jest moją opoką; Lena dorasta i pyta o babcię i dziadka.

Czasem patrzę na ten stary kubek stojący na półce w kuchni i zastanawiam się: czy to wszystko naprawdę było zapisane? Czy można uciec przed losem?

A może najważniejsze jest to, co sami wybieramy?