Przepaść między nami – historia, której nie chciałam napisać

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – mojej matki. „Natalio! Jak mogłaś?!” – jej głos odbijał się od ścian naszego mieszkania w bloku na warszawskim Ursynowie. Stałam w kuchni, z telefonem w dłoni, a łzy ściekały mi po policzkach, choć próbowałam je ukryć. „To nie twoja sprawa, mamo” – wyszeptałam, ale ona już była przy mnie, z twarzą czerwoną od gniewu.

„Nie moja sprawa? Twój mąż cię zdradza, a ty udajesz, że wszystko jest w porządku? Wiesz, co ludzie powiedzą? Wiesz, co powiedział twój ojciec, gdyby żył?” – jej słowa bolały bardziej niż sama zdrada. Bo to nie była tylko zdrada męża – to była zdrada całego świata, który miał być moim domem.

Mój mąż, Paweł, wyprowadził się dwa dni wcześniej. Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy i zostawił kartkę na stole: „Przepraszam. Nie potrafię już udawać.” Nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. A ja? Ja przez dwa dni nie jadłam, nie spałam. Siedziałam na kanapie i patrzyłam w okno, jakby tam miała pojawić się odpowiedź na pytanie: dlaczego?

Mama nie odpuszczała. „Musisz wrócić do ludzi. Do pracy. Do życia!” – powtarzała. Ale jak wrócić do życia, które rozpadło się na kawałki? Jak wrócić do pracy w szkole podstawowej, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich? Jak spojrzeć w oczy koleżankom z pokoju nauczycielskiego, które już pewnie plotkują o moim nieszczęściu?

Wtedy zadzwoniła ciotka Zofia z Podlasia. „Natalka, przyjedź do nas na wieś. Odpoczniesz. Tu nikt cię nie zna, tu jest cisza i spokój.” Zgodziłam się bez namysłu. Spakowałam walizkę i pojechałam pierwszym pociągiem do Białegostoku, a potem autobusem do małej wsi pod Hajnówką.

Dom ciotki pachniał chlebem i starymi książkami. Zofia przywitała mnie mocnym uściskiem i spojrzeniem pełnym troski. „Wiem, co czujesz. Twój wujek też mnie kiedyś zostawił dla innej. Ale wrócił na kolanach po roku. Tylko że ja już wtedy byłam kimś innym.” Usiadłyśmy przy stole z herbatą i zaczęłyśmy rozmawiać – o wszystkim i o niczym.

Przez pierwsze dni czułam się jak duch. Chodziłam po polach, siadałam nad rzeką i patrzyłam na odbicie swojej twarzy w wodzie. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę jeszcze szczęśliwa. Czy można zacząć od nowa po trzydziestce? Czy można zaufać jeszcze komukolwiek?

Pewnego wieczoru przyszła do nas sąsiadka – pani Halina. „Słyszałam, że jesteś nauczycielką. Może poprowadzisz dzieciom zajęcia z angielskiego? U nas w szkole brakuje ludzi.” Zgodziłam się – nie z potrzeby pieniędzy, ale żeby poczuć się potrzebną.

Dzieci były cudowne – szczere, ciekawe świata. Ale to właśnie wtedy poznałam Michała – ojca jednej z dziewczynek. Przystojny, zamknięty w sobie wdowiec po przejściach. Przyniósł mi jabłka z sadu i zaprosił na kawę.

„Nie musisz mówić nic o sobie” – powiedział na początku spotkania. „Wiem, jak to jest być rozbitym na kawałki.” Milczeliśmy przez długi czas, patrząc na siebie ponad filiżankami kawy.

Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej – najpierw przypadkiem na rynku, potem już celowo nad rzeką czy w lesie. Michał był inny niż Paweł – spokojny, cierpliwy, nie naciskał. Ale ja ciągle czułam przepaść między tym, kim byłam kiedyś a tym, kim jestem teraz.

W międzyczasie mama dzwoniła codziennie. „Natalio, wracaj do domu! Co ludzie powiedzą? Paweł dzwonił do mnie – chce się z tobą spotkać.” Słuchałam jej słów z coraz większym dystansem.

Aż pewnego dnia Paweł przyjechał do ciotki Zofii bez zapowiedzi. Stał w progu z bukietem kwiatów i miną skruszonego chłopca.

„Natalia… Przepraszam. Popełniłem błąd. Tamta kobieta… To nic nie znaczyło. Chcę wrócić. Zaczniemy od nowa.” Patrzyłam na niego i czułam tylko pustkę.

„Paweł… Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.” Wtedy weszła ciotka Zofia i spojrzała mu prosto w oczy.

„Młody człowieku, tu nie chodzi tylko o ciebie. Natalia musi pomyśleć o sobie pierwszy raz w życiu.” Paweł spuścił głowę.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– I co? Wracasz do niego?
– Nie wiem…
– Dziecko! Małżeństwo to nie zabawa! Każdy popełnia błędy!
– Mamo… On mnie zdradził.
– A ty nigdy nikomu nie wybaczyłaś?

Zostawiłam telefon na stole i wyszłam przed dom. Michał czekał pod bramą.

– Wszystko w porządku?
– Nie wiem już nic…
– Może czas przestać słuchać wszystkich wokół i posłuchać siebie?

Spojrzałam mu w oczy i poczułam coś dziwnego – spokój pomieszany ze strachem.

Następnego dnia Paweł wyjechał bez słowa pożegnania. Mama przestała dzwonić na kilka dni – obraziła się śmiertelnie.

Zostałam na wsi jeszcze miesiąc. Pomagałam dzieciom w nauce, chodziłam z Michałem na spacery po lesie i powoli zaczynałam oddychać pełną piersią.

Kiedy wróciłam do Warszawy po swoje rzeczy, mama czekała na mnie z herbatą i ciastem.

– Nadal uważam, że powinnaś ratować małżeństwo – powiedziała bez ogródek.
– Mamo… Ja już nie chcę żyć dla innych. Chcę żyć dla siebie.
– Egoistka…
– Może pierwszy raz w życiu mam do tego prawo?

Wyjechałam z miasta na dobre kilka tygodni później. Wynajęłam mieszkanie niedaleko Michała i zaczęliśmy układać życie od nowa – powoli, ostrożnie, z szacunkiem dla własnych ran.

Czasem myślę o Pawle – czy żałuje? Czy znalazł szczęście? Czasem myślę o mamie – czy kiedyś mnie zrozumie?

Ale najbardziej myślę o sobie sprzed roku – zagubionej dziewczynie z Ursynowa, która bała się wszystkiego poza samotnością.

Czy naprawdę trzeba przejść przez piekło zdrady i rodzinnych konfliktów, żeby nauczyć się być sobą? Czy można odbudować zaufanie do ludzi… i do siebie samej?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?