Siostra podjęła decyzję za wszystkich – historia, która rozdarła naszą rodzinę
Telefon zadzwonił o 6:42 rano. Zerwałam się z łóżka, serce waliło mi jak młot. Zawsze, gdy dzwoni telefon o takiej porze, człowiek spodziewa się najgorszego. Na ekranie wyświetliło się imię: „Kasia”. Moja młodsza siostra. Ostatnio rozmawiałyśmy tylko wtedy, gdy musiałyśmy – a i wtedy kończyło się to kłótnią.
– Anka, musisz przyjechać do mamy. Dziś. – Jej głos był twardy, nie znosił sprzeciwu.
– Co się stało? – spytałam, już wiedząc, że coś jest nie tak.
– Wszystko załatwiłam. Mama podpisuje dziś papiery na dom opieki. Sprzedajemy mieszkanie. Nie ma innego wyjścia.
Zamarłam. – Jak to „załatwiłaś”? Kiedy? Dlaczego nic nie wiem?
– Bo ty nigdy nie masz czasu! – Kasia podniosła głos. – Ja tu jestem codziennie, widzę, co się dzieje! Wczoraj mama prawie podpaliła kuchnię. Przestań udawać, że wszystko jest w porządku!
– Kasia, nie możesz podejmować takich decyzji sama! To nasza mama!
– A kto się nią zajmuje? Ty? Ty przyjeżdżasz raz w tygodniu z zakupami i myślisz, że to wystarczy? Ja mam dość! Dziś przyjeżdża rzeczoznawca. Jeśli chcesz coś powiedzieć, to przyjedź.
Rozłączyła się. Stałam przez chwilę w ciszy, czując jak narasta we mnie wściekłość i bezradność. W głowie miałam mętlik: praca, dzieci, kredyt… Ale przecież mama to mama. Zawsze była dla nas wszystkim.
Wsiadłam w tramwaj i jechałam przez pół miasta do starej kamienicy na Pradze. Po drodze przypominałam sobie dzieciństwo: zapach drożdżowego ciasta, śmiech mamy, jej ciepłe dłonie na moim czole, gdy byłam chora. Po śmierci taty to ja byłam tą „odpowiedzialną” – Kasia zawsze była tą zbuntowaną, która znikała na całe dnie.
Drzwi otworzyła mi mama – pani Zofia, drobna kobieta z siwymi włosami i oczami pełnymi smutku.
– Aniu, kochanie… – uśmiechnęła się słabo. – Coś się stało?
– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
W kuchni siedziała już Kasia z teczką pełną dokumentów i miną urzędnika skarbówki.
– Dobrze, że jesteś – rzuciła chłodno. – Mama dziś podpisuje pełnomocnictwo. Potem przyjeżdża rzeczoznawca.
– Mamo – zwróciłam się do niej łagodnie – czy ty naprawdę tego chcesz?
Mama spojrzała na mnie zdezorientowana.
– Kasia mówiła, że tak trzeba… Że już nie daję rady sama… Ale ja nie chcę stąd odchodzić… To mój dom…
Zacisnęłam pięści.
– Kasia, jak mogłaś? Przecież mama nie rozumie tych papierów! To jest jej mieszkanie!
Kasia wzruszyła ramionami.
– Nie rozumiesz? Ona tu nie może już mieszkać sama! Wczoraj sąsiadka znalazła ją na klatce w kapciach i szlafroku! A ty gdzie byłaś? W pracy? Na fitnessie?
– Pracuję po 10 godzin dziennie! Mam dwójkę dzieci! Nie jestem robotem!
– A ja co? Też mam pracę! Ale jakoś znajduję czas!
Mama zaczęła płakać cicho.
– Dziewczyny… proszę… Nie kłóćcie się przez mnie…
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
– Mamo, jeśli chcesz zostać w domu, to zostaniesz. Znajdziemy opiekunkę. Albo zamieszkasz u mnie.
Kasia wybuchła śmiechem.
– U ciebie? W tej klitce na Ursynowie? Z dwójką dzieci i psem? Przestań udawać bohaterkę!
– Przynajmniej nie robię nic za plecami rodziny!
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. To był rzeczoznawca. Kasia wyszła z nim na korytarz.
Zostałyśmy z mamą same.
– Aniu… Ja się boję… – wyszeptała mama. – Nie chcę do żadnego domu starców…
Poczułam gulę w gardle.
– Mamo, nie pozwolę na to. Obiecuję ci.
Po godzinie Kasia wróciła z rzeczoznawcą i zaczęła pokazywać mu mieszkanie jak agentka nieruchomości.
– Proszę zobaczyć: parkiet dębowy, okna po wymianie… – mówiła rzeczowo.
Nie wytrzymałam.
– Kasia! To jest dom naszej mamy! Jak możesz być taka zimna?
Rzeczoznawca spojrzał na nas z zakłopotaniem i wyszedł szybko.
Zaczęłyśmy krzyczeć na siebie jak dzieci:
– Ty zawsze wszystko komplikujesz!
– Ty zawsze wszystko robisz po swojemu!
– Nigdy mnie nie słuchasz!
– Bo nigdy nie masz racji!
Mama patrzyła na nas ze łzami w oczach. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam ją taką bezradną i małą.
Wieczorem wróciłam do domu roztrzęsiona. Mój mąż Michał próbował mnie pocieszyć:
– Może Kasia ma trochę racji? Twoja mama naprawdę potrzebuje opieki…
– Ale nie takiej! Nie przez sprzedaż mieszkania za jej plecami!
Przez kolejne dni atmosfera była napięta jak struna. Mama dzwoniła codziennie z pytaniem: „Aniu, czy ja naprawdę muszę stąd odejść?” Kasia przysyłała mi SMS-y z ofertami domów opieki i kosztorysami opiekunek.
W końcu postanowiłam działać. Skontaktowałam się z prawnikiem – okazało się, że pełnomocnictwo podpisane przez mamę może być podważone ze względu na jej stan zdrowia psychicznego. Umówiłam ją do geriatry i psychologa. Kasia była wściekła:
– Chcesz zrobić z mamy wariatkę?!
– Chcę tylko, żeby ktoś obiektywny ocenił jej stan! Nie będziemy decydować o jej życiu za jej plecami!
Mama płakała coraz częściej. Czułam się winna wszystkiemu: temu, że pracuję za dużo; temu, że nie mogę jej zabrać do siebie; temu, że pozwoliłam Kasi przejąć kontrolę nad sytuacją.
W końcu przyszły wyniki badań: lekarz stwierdził początki demencji, ale uznał, że mama może jeszcze sama decydować o sobie przy wsparciu rodziny.
Usiadłyśmy we trzy przy stole w kuchni mamy. Było cicho jak nigdy wcześniej.
– Dziewczyny… – zaczęła mama drżącym głosem – ja wiem, że chcecie dobrze. Ale ja chcę zostać tu jak najdłużej. Jeśli będzie gorzej… wtedy możecie mnie zabrać gdziekolwiek chcecie. Ale teraz… proszę…
Spojrzałyśmy na siebie z Kasią. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w jej oczach łzy.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Bałam się o ciebie… I o siebie też… Nie daję już rady…
Objęłyśmy się we trzy i płakałyśmy długo jak dzieci.
Ustaliłyśmy plan: zatrudnimy opiekunkę na kilka godzin dziennie (choć to duży koszt), będziemy zmieniać się przy mamie w weekendy. Ja wzięłam kilka dni wolnego w pracy; Kasia poprosiła o elastyczny grafik.
Nie było idealnie – kłótnie wracały przy każdym większym problemie: rachunki za opiekunkę, podział obowiązków, nawet zakupy spożywcze potrafiły być powodem awantury. Ale przynajmniej rozmawiałyśmy szczerze i słuchałyśmy mamy.
Czasem myślę: czy można było to rozwiązać inaczej? Czy gdybyśmy wcześniej rozmawiały otwarcie o lękach i zmęczeniu, uniknęłybyśmy tej wojny?
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne święta i zdjęcia na Facebooku. To także trudne rozmowy, łzy i kompromisy okupione bólem serca.
A wy? Czy potrafilibyście oddać decyzję o losie rodzica komuś innemu? Czy można być dobrym dzieckiem bez poświęcania wszystkiego?