Ślepa Zosia i żebrak – historia, która zmieniła wszystko
— Zosia, przestań się potykać! — syknęła Kasia, kiedy po raz kolejny zahaczyłam stopą o próg kuchni. Słyszałam jej irytację, choć próbowała ją ukryć przed ojcem. Wanda tylko westchnęła, a matka, jak zwykle, milczała. W tej rodzinie byłam zawsze tą niewidzialną, choć przecież nie widziałam świata od urodzenia. Dla nich byłam ciężarem, wstydem, którego nie dało się ukryć przed sąsiadami.
Ojciec, pan Stanisław, był człowiekiem surowym i dumnym. Często powtarzał, że w naszej rodzinie nie ma miejsca na słabość. Moje siostry — piękne, zgrabne, zawsze uśmiechnięte — były jego chlubą. Ja byłam tylko Zosią, tą ślepą, którą trzeba pilnować, żeby nie narobiła sobie krzywdy.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę rodziców. Siedziałam cicho za drzwiami, bo ciekawość była moim jedynym oknem na świat. — Musimy coś z nią zrobić, Marysiu — mówił ojciec. — Wanda i Kasia mają już zalotników, a Zosia… Kto ją zechce? Przecież nie będziemy jej utrzymywać do końca życia!
Matka odpowiedziała cicho: — Może znajdzie się ktoś litościwy…
— Litościwy? — prychnął ojciec. — Widziałem dziś tego żebraka spod kościoła. Może on się zgodzi. Przynajmniej nie będzie już naszym problemem.
Serce mi zamarło. Żebrak? Czy naprawdę jestem tak bezwartościowa? Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie mogłam nawet ich otrzeć — nie chciałam, żeby ktoś zobaczył moją słabość.
Następnego dnia ojciec przyprowadził do domu nieznajomego. Słyszałam jego ciężkie kroki i cichy szelest starego płaszcza. — To jest Janek — powiedział ojciec. — Od dziś będzie twoim mężem.
Janek nie powiedział nic. Czułam jego obecność, zapach ziemi i dymu, który przesiąkł jego ubranie. Był żebrakiem, wszyscy o tym wiedzieli. Ludzie mijali go na rynku, rzucając mu od czasu do czasu grosz lub kromkę chleba. Teraz miał być moim mężem.
Ślub odbył się bez fanfar, bez gości. Tylko ksiądz, rodzice i moje siostry, które szeptały między sobą złośliwe uwagi. — Przynajmniej nie będzie już przeszkadzać — mruknęła Kasia.
Zamieszkałam z Jankiem w małej chacie na skraju wioski. Było tam zimno i wilgotno, a jedynym meblem był stary stół i łóżko przykryte cienką derką. Przez pierwsze dni milczeliśmy oboje. Ja bałam się go, on chyba nie wiedział, jak ze mną rozmawiać.
Pewnej nocy usłyszałam jego cichy płacz. — Przepraszam cię, Zosiu — wyszeptał. — Nie chciałem cię skrzywdzić. Sam nie mam nic…
Po raz pierwszy poczułam, że nie jestem sama w swoim bólu. — Ja też nie chciałam tego małżeństwa — odpowiedziałam cicho. — Ale może razem będzie nam łatwiej.
Z czasem zaczęliśmy rozmawiać coraz więcej. Janek opowiadał mi o swoim dzieciństwie, o tym, jak stracił rodziców podczas pożaru i jak od tamtej pory musiał radzić sobie sam. Był dobrym człowiekiem, choć życie go nie oszczędzało.
Zaczęłam uczyć się nowych rzeczy — jak rozpoznawać zioła po zapachu, jak słuchać lasu i rozumieć jego dźwięki. Janek pokazał mi, jak robić kosze z wikliny, które potem sprzedawaliśmy na targu. Ludzie zaczęli nas zauważać — nie jako żebraka i ślepą dziewczynę, ale jako parę, która radzi sobie mimo wszystko.
Któregoś dnia do naszej chaty przyszła Kasia. Była zapłakana i roztrzęsiona. Jej narzeczony okazał się brutalem, który bił ją i upokarzał. — Zosiu, pomóż mi… — szlochała.
Nie potrafiłam jej odmówić, choć pamiętałam wszystkie jej złośliwości. Przyjęliśmy ją pod nasz dach, dzieląc się tym, co mieliśmy. Janek był dla niej dobry, a ja starałam się być siostrą, jakiej sama zawsze pragnęłam.
Wkrótce potem przyszła do nas także Wanda — jej mąż zostawił ją dla innej kobiety i zabrał cały majątek. Nasza mała chata stała się schronieniem dla wszystkich odrzuconych i zranionych.
Ojciec przyszedł do nas dopiero po roku. Był stary, zmęczony i schorowany. — Zosiu… — zaczął niepewnie. — Myliłem się co do ciebie. Myślałem, że jesteś ciężarem, a to ty okazałaś się najsilniejsza z nas wszystkich.
Nie odpowiedziałam od razu. W moim sercu była mieszanka bólu i dumy. Przebaczyłam mu, choć nigdy nie zapomnę tamtej nocy, kiedy oddał mnie obcemu człowiekowi jak niepotrzebny przedmiot.
Dziś wiem, że ślepota nie jest największą ułomnością. Najgorsza jest ślepota serca — ta, która każe odrzucać innych tylko dlatego, że są inni. Czy naprawdę musiałam przejść przez tyle cierpienia, by to zrozumieć? Czy ludzie zawsze muszą ranić tych, których najbardziej powinni kochać?