Sprzedamy dom, mamę przygarniemy – historia, która mogła się wydarzyć w każdej polskiej rodzinie

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie, nie mojego – choć miałam ochotę wrzasnąć z całych sił. To była moja córka, Agnieszka, która wparowała do kuchni, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w kredensie.

– Mamo, musimy poważnie porozmawiać! – wykrzyknęła, rzucając torebkę na stół. – Nie możemy dłużej tego odkładać.

Spojrzałam na nią, próbując ukryć drżenie rąk. Od kilku tygodni czułam, że coś wisi w powietrzu. Syn, Paweł, coraz rzadziej dzwonił. Agnieszka była rozdrażniona, a wnuczka, Julia, przestała wpadać na herbatę. Czułam się jak nieproszony gość we własnym życiu.

– O co chodzi? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam odpowiedź.

Agnieszka usiadła naprzeciwko mnie, patrząc mi prosto w oczy. – Mamo, z Pawłem uznaliśmy, że nie możesz już mieszkać sama. To niebezpieczne. Miałaś już dwa razy podwyższone ciśnienie, zapominasz o lekach. Boimy się o ciebie.

– Ale ja sobie radzę…

– Nie radzisz! – przerwała mi ostro. – Poza tym… – zawahała się, a potem dokończyła: – Dom jest za duży. Koszty ogrzewania, remonty… Przecież ledwo ci starcza na życie. My z Pawłem możemy ci pomóc, ale musisz się przeprowadzić do nas. Sprzedamy dom, podzielimy się pieniędzmi. Będziesz miała swój pokój u mnie.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Ten dom był całym moim światem. Każda cegła, każda rysa na ścianie miała swoją historię. Tu urodziłam dzieci, tu zmarł mój mąż. Jak mogłam to zostawić?

– A co z moim ogrodem? Z różami, które sadziłam z tatą? – zapytałam, czując łzy pod powiekami.

Agnieszka wzruszyła ramionami. – Mamo, to tylko rzeczy. Najważniejsze, żebyś była z nami. Przecież nie zostawimy cię samej.

Wiedziałam, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Agnieszka zawsze była uparta. Ale w środku czułam bunt. Nie chciałam być ciężarem. Chciałam być sobą.

Wieczorem zadzwoniłam do Pawła. – Synku, czy ty naprawdę tego chcesz?

Westchnął ciężko. – Mamo, nie mamy wyjścia. Z żoną mamy kredyt, dzieci rosną, a ty… No wiesz, nie jesteś już młoda. Poza tym, dom na wsi to tylko kłopot. Lepiej sprzedać, póki ceny są dobre. U nas będziesz miała wszystko pod ręką.

– Ale ja nie chcę…

– Mamo, nie rób scen. Agnieszka już znalazła kupca. Za dwa tygodnie przeprowadzka.

Odłożyłam słuchawkę, czując się jak zbędny mebel. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Przewracałam się z boku na bok, słuchając tykania zegara. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę jestem już nikomu niepotrzebna?

Następne dni były jak zły sen. Agnieszka przyjechała z mężem i zaczęli pakować moje rzeczy do kartonów. – Mamo, te stare garnki wyrzucimy, dobrze? – pytała, nie czekając na odpowiedź. – Po co ci tyle książek? Przecież nie czytasz już tyle.

Patrzyłam, jak moje życie znika w pudłach. Każda rzecz była jak kawałek mnie. Nawet stary fartuch, poplamiony sosem pomidorowym, miał swoją historię.

W końcu nadszedł dzień przeprowadzki. Pożegnałam się z sąsiadką, panią Wandą, która płakała razem ze mną. – Zosiu, nie daj się im – szeptała. – Walcz o siebie.

Ale jak walczyć, gdy własne dzieci traktują cię jak problem do rozwiązania?

W nowym mieszkaniu Agnieszki czułam się jak intruz. Wszystko było nowoczesne, zimne, bez duszy. Mój pokój był mały, z widokiem na parking. Agnieszka ustaliła zasady: – Mamo, nie gotuj sama. Nie otwieraj okien, bo Julia ma alergię. I nie rozmawiaj z sąsiadami o naszych sprawach.

Czułam się jak więzień. Każdy dzień był taki sam. Rano śniadanie z rodziną, potem telewizor, potem obiad, który gotowała Agnieszka. Nie mogłam nawet wyjść do ogrodu – bo go nie było.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Agnieszki z mężem przez drzwi:

– Ile dostaliśmy za dom? – zapytał cicho.
– Sześćset tysięcy. Podzielimy się z Pawłem. Mama i tak nie potrzebuje pieniędzy.
– A co, jeśli będzie chciała wrócić?
– Nie ma dokąd. Dom już sprzedany. Musi się przyzwyczaić.

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Nie chodziło już o pieniądze. Chodziło o to, że nikt nie pytał mnie o zdanie. Byłam tylko pionkiem w ich grze.

Zaczęłam się buntować. Rano wstawałam wcześniej i robiłam sobie kawę w starym kubku, który ukryłam w szafce. Czasem wychodziłam na spacer bez pytania. Agnieszka była wściekła:

– Mamo, gdzie byłaś?! Martwiłam się!
– Na spacerze. Muszę oddychać świeżym powietrzem.
– Ale przecież możesz się zgubić! Jesteś już stara!

Te słowa bolały najbardziej. Stara. Niepotrzebna. Uciążliwa.

Któregoś dnia odwiedził mnie Paweł z żoną. Przynieśli nowy telefon – taki dotykowy, którego nie umiałam obsługiwać.

– Mamo, teraz będziesz mogła dzwonić do nas zawsze. Zainstalowaliśmy ci aplikację do zamawiania zakupów.

Patrzyłam na ten telefon jak na obcego. Chciałam tylko porozmawiać z kimś, kto mnie rozumie.

Wkrótce zaczęły się kłótnie. Julia, moja wnuczka, miała pretensje, że zajmuję jej pokój. Agnieszka narzekała, że za dużo zużywam prądu. Paweł przestał przyjeżdżać. Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i powiedziałam Agnieszce:

– Córko, ja tu nie pasuję. Chcę wrócić do siebie.

Spojrzała na mnie z irytacją. – Nie ma dokąd wracać, mamo. Dom sprzedany. Musisz się pogodzić z nową sytuacją.

– Ale ja nie chcę być ciężarem. Chcę żyć po swojemu.

– To niemożliwe. Jesteś już za stara na samodzielność.

Tej nocy długo płakałam. Przypomniałam sobie słowa męża: „Zosiu, nigdy nie pozwól, żeby ktoś decydował za ciebie”. A ja pozwoliłam.

Następnego dnia zadzwoniłam do starej przyjaciółki, pani Ireny. – Irenko, czy mogę przyjechać na kilka dni?

– Oczywiście, Zosiu! Przyjedź, pogadamy jak dawniej.

Spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z mieszkania Agnieszki bez słowa. Pojechałam do Ireny. Tam poczułam się znowu sobą. Rozmawiałyśmy godzinami, śmiałyśmy się, wspominałyśmy młodość.

Po tygodniu Agnieszka zadzwoniła wściekła:

– Mamo, gdzie jesteś?! Martwiliśmy się!
– Jestem u Ireny. Potrzebuję trochę spokoju.
– Nie możesz tak po prostu wyjść! Jesteś naszą odpowiedzialnością!
– Ale ja nie chcę być odpowiedzialnością. Chcę być człowiekiem.

Rozłączyłam się i poczułam ulgę.

Dziś siedzę w ogrodzie Ireny, piję kawę i patrzę na kwitnące róże. Wiem, że nie odzyskam już swojego domu. Ale odzyskałam coś ważniejszego – siebie.

Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla wygody innych? Czy starość zawsze musi oznaczać rezygnację z marzeń? Może czasem warto zawalczyć o siebie, nawet jeśli oznacza to konflikt z najbliższymi…