Syn mojej żony zajął mój świat – historia upadku i przebudzenia

— Co ty wyprawiasz, Mateusz?! — wrzasnąłem, widząc jak mój stary gramofon leży rozkręcony na środku pokoju. Igła, którą dostałem od ojca, walała się pod łóżkiem. — To nie jest twoje!

Mateusz nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. — Spokojnie, Andrzej. Przecież i tak tego nie używasz. Mama powiedziała, że mogę tu zrobić sobie miejsce na komputer.

Zacisnąłem pięści. Mój pokój, jedyne miejsce w tym mieszkaniu, gdzie mogłem być sobą, zamienił się w graciarnię dla nastolatka. Przez chwilę miałem ochotę rzucić czymś o ścianę. Ale powstrzymałem się — nie chciałem dawać mu satysfakcji.

— Anka! — zawołałem żonę. — Możesz tu przyjść?

Usłyszałem jej kroki. Weszła do pokoju z miną, jakby nic się nie stało.

— O co chodzi? — zapytała zniecierpliwiona.

— Twój syn rozwalił mi gramofon! I zajął cały pokój! — wybuchłem.

— Andrzej, nie przesadzaj — westchnęła. — Mateusz musi mieć gdzie się uczyć. W salonie nie ma warunków, a ty przecież możesz sobie zrobić kącik w kuchni.

— Kącik w kuchni?! To jest mój dom! — poczułem, jak głos mi drży. — Przez piętnaście lat mieszkałem tu sam. Wszystko urządzałem własnymi rękami. Teraz nawet nie mam gdzie postawić kubka z kawą!

Mateusz prychnął pod nosem. — Daj spokój, stary. I tak siedzisz tylko na Facebooku.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Jeszcze dwa lata temu byłem przekonany, że Anka to kobieta mojego życia. Poznaliśmy się przez przypadek na przystanku autobusowym w Łodzi. Ona — rozwódka z nastoletnim synem, ja — po śmierci rodziców i rozpadzie poprzedniego związku, szukałem kogoś, kto przywróci mi sens życia. Była ciepła, uśmiechnięta, potrafiła słuchać. Zakochałem się bez pamięci.

Wprowadziła się do mnie po pół roku znajomości. Mateusz miał wtedy 16 lat i mieszkał z ojcem w Zgierzu. Przyjeżdżał do nas tylko na weekendy — wtedy jeszcze był cichy i zamknięty w sobie. Myślałem: dam mu czas, zaakceptuje mnie.

Ale wszystko zmieniło się tej jesieni, gdy Mateusz postanowił studiować w Łodzi i zamieszkać z nami na stałe.

Od pierwszego dnia czułem się jak intruz we własnym domu. Moje rzeczy znikały z półek, książki lądowały w kartonach na strychu, a gramofon — jedyna pamiątka po ojcu — został rozebrany na części.

— Anka, to nie jest fair — powiedziałem cicho, gdy zostaliśmy sami w kuchni. — Czuję się tu obco. On mnie nie szanuje.

— Andrzej, przesadzasz — odpowiedziała chłodno. — Mateusz jest młody, musi mieć swój świat. Ty jesteś dorosły, możesz się dostosować.

— Dostosować? Do czego? Do bycia gościem we własnym domu?

Nie odpowiedziała. Wzięła kubek i wyszła do salonu.

Przez kolejne tygodnie sytuacja tylko się pogarszała. Mateusz urządził sobie w moim pokoju studio gamingowe. Siedział po nocach przy komputerze, śmiał się głośno przez słuchawki z kolegami z Discorda. Ja spałem na rozkładanej kanapie w kuchni, budząc się co rano ze zdrętwiałym karkiem.

Pewnej nocy nie wytrzymałem.

— Mateusz! Ciszej! Muszę rano wstać do pracy!

— To idź spać do hotelu robotniczego! — odkrzyknął przez drzwi.

Następnego dnia poszedłem do pracy niewyspany i roztrzęsiony. Koledzy patrzyli na mnie ze współczuciem.

— Coś ty taki blady? — zapytał Jarek z magazynu.

— Problemy rodzinne — mruknąłem.

Wieczorem próbowałem jeszcze raz porozmawiać z Anką.

— Nie dam rady tak żyć — powiedziałem drżącym głosem. — Albo coś zmienimy, albo…

— Albo co? — przerwała mi ostro. — Wyrzucisz mojego syna na bruk? To ja mogę się wyprowadzić!

Zamilkłem. Wiedziałem, że tego nie chcę. Ale czułem się coraz bardziej samotny i bezsilny.

Wkrótce zaczęły się drobne złośliwości ze strony Mateusza: znikały moje narzędzia, ktoś podkradał mi kawę z szafki, a nawet… zmienił hasło do Wi-Fi.

Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem kartkę na drzwiach mojego dawnego pokoju: „Strefa Mateusza – wstęp wzbroniony”.

Zacisnąłem zęby i poszedłem do kuchni. Tam czekała na mnie Anka z miną pełną wyrzutów sumienia.

— Andrzej… może byś jednak pomyślał o jakiejś swojej pasji poza domem? Zapisał się na siłownię albo do klubu szachowego?

— Chcesz mnie wygonić? — zapytałem gorzko.

— Nie o to chodzi… Po prostu Mateusz musi mieć swój azyl.

— A ja?

Nie odpowiedziała.

W końcu zadzwoniła do mnie moja siostra, Monika.

— Andrzej, co się dzieje? Mama mówiła, że wyglądasz jak cień człowieka.

Opowiedziałem jej wszystko przez łzy.

— Przyjedź do nas na weekend — zaproponowała cicho. — Odpoczniesz trochę od tego cyrku.

Pojechałem do niej do Pabianic. Tam pierwszy raz od miesięcy przespałem całą noc bez budzenia się co godzinę.

Monika patrzyła na mnie ze smutkiem.

— Andrzej… czy ty naprawdę jesteś szczęśliwy?

Nie wiedziałem co odpowiedzieć.

Po powrocie do domu sytuacja była jeszcze gorsza. Mateusz urządził imprezę dla znajomych ze studiów bez pytania mnie o zgodę. Ktoś rozbił mój ulubiony kubek z napisem „Najlepszy Tata”, który dostałem kiedyś od córki z poprzedniego małżeństwa.

Tego wieczoru wybuchła awantura:

— Mam już tego dosyć! — krzyknąłem do Anki. — Albo ustalimy jakieś zasady, albo ja wychodzę!

Mateusz wszedł do kuchni i spojrzał mi prosto w oczy:

— Nikt cię tu nie trzyma.

Anka milczała długo, zanim powiedziała:

— Może rzeczywiście potrzebujemy przerwy…

Spakowałem kilka rzeczy i wyszedłem bez słowa.

Przez kilka tygodni mieszkałem u Moniki. Czułem się jak wrak człowieka – zdradzony przez własną rodzinę, pozbawiony wszystkiego co kochałem: domu, pasji, poczucia bezpieczeństwa.

W końcu zadzwoniła Anka:

— Andrzej… możemy porozmawiać?

Spotkaliśmy się w parku, tam gdzie poznaliśmy się pierwszy raz. Było zimno i padał deszcz.

— Przepraszam cię — powiedziała cicho. — Nie zauważyłam jak bardzo cię zraniłam. Mateusz… on też ma problemy po rozwodzie. Ale to nie usprawiedliwia tego co zrobiłam.

Poczułem łzy napływające do oczu.

— Ja też nie byłem idealny… Może za bardzo chciałem być ojcem na siłę?

Usiedliśmy razem na ławce i długo milczeliśmy.

Wróciłem do domu po miesiącu przerwy – ale już nie był to ten sam dom co kiedyś. Ustaliliśmy nowe zasady: każdy ma swoją przestrzeń i swoje granice. Mateusz przeprosił mnie za swoje zachowanie – nie wiem czy szczerze, ale przynajmniej spróbował.

Dziś wiem jedno: rodzina patchworkowa to pole minowe emocji i niedopowiedzeń. Czy można znaleźć szczęście tam, gdzie każdy walczy o swoje miejsce? Czy kompromis to zawsze rezygnacja z siebie?

A może czasem trzeba odejść na chwilę… żeby móc wrócić naprawdę? Co wy o tym sądzicie?