Teściowie niszczą życie mojego syna – musiałam w końcu powiedzieć DOŚĆ!
– Mamo, nie wiem już, co robić… – głos Janka drżał, gdy zadzwonił do mnie późnym wieczorem. Siedziałam w kuchni, patrząc na parującą herbatę, a serce ściskało mi się z bezsilności. – Oni znowu byli u nas. Znowu…
Wiedziałam, o kim mówi. Teściowie Janka – państwo Nowakowie – od początku nie dawali mu spokoju. Kiedy tylko Janek kupił dom w Piasecznie i spłacił kredyt, pojawili się z listą oczekiwań. Najpierw chodziło o ślub z Kasią, potem o wnuki, a teraz… teraz nawet o to, jak mają urządzić salon i gdzie powiesić obrazy.
– Synku, musisz im powiedzieć, żeby dali wam trochę przestrzeni – próbowałam go pocieszyć. Ale Janek tylko westchnął ciężko.
– Próbowałem, mamo. Kasia mówi, że nie chce ich ranić. A oni… Oni nawet klucze do domu chcieli dostać! Żeby „pomóc”, jak nas nie ma.
Poczułam wściekłość. Mój syn zawsze był ambitny, pracowity. Skończył Politechnikę Warszawską z wyróżnieniem, dostał świetną pracę w dużej firmie informatycznej. Samodzielnie kupił dom, spłacił kredyt. A teraz miał być marionetką w rękach teściów?
Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Ale zanim podjęłam decyzję, wróciłam myślami do początku tej historii.
Janek długo nie miał szczęścia w miłości. Jego pierwsza dziewczyna, Magda, zostawiła go dla kolegi z pracy. Potem była Ania – zbyt niezależna, by znieść jego rodzinne wartości. Kiedy poznał Kasię, odetchnęłam z ulgą. Była ciepła, uśmiechnięta, wydawała się kochać Janka naprawdę.
Ale już na pierwszym spotkaniu z jej rodzicami poczułam niepokój. Pani Nowakowa patrzyła na mnie z góry, jakby chciała ocenić każdy szczegół mojego stroju i zachowania. Pan Nowak był uprzejmy, ale chłodny. Rozmawiali głównie o pieniądzach: ile zarabia Janek, ile kosztował dom, czy planują dzieci.
Z czasem ich obecność stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Wtrącali się w każdy aspekt życia młodych. Gdy Kasia zaszła w ciążę, państwo Nowakowie niemal zamieszkali u nich na zmianę – „żeby pomóc”.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Kasia.
– Pani Zosiu… – zaczęła niepewnie. – Czy mogłaby pani porozmawiać z Jankiem? On jest ostatnio taki nerwowy…
– Kasiu, czy to przez twoich rodziców? – zapytałam wprost.
Zapadła cisza.
– Oni chcą dobrze… Ale czasem mam wrażenie, że nie mamy własnego życia.
Wiedziałam już wtedy, że muszę działać.
Pojechałam do Janka następnego dnia. Zastałam go siedzącego przy stole z głową w dłoniach. Kasia krzątała się po kuchni, a mały Staś bawił się klockami na dywanie.
– Synku…
Janek spojrzał na mnie oczami pełnymi łez.
– Mamo, ja już nie mogę… Pracuję po 10 godzin dziennie, a potem jeszcze muszę słuchać wykładów teścia o tym, jak powinienem wychowywać syna i zarządzać domem. Czuję się jak dziecko!
Przytuliłam go mocno.
– To twój dom i twoje życie. Musisz postawić granice.
– Ale Kasia… Ona boi się ich zranić. Mówi, że nie chce konfliktu.
Wtedy podjęłam decyzję.
Tydzień później zaprosiłam państwa Nowaków na herbatę do siebie. Przygotowałam ciasto drożdżowe i usiadłam naprzeciwko nich przy stole.
– Państwo wybaczą moją szczerość – zaczęłam spokojnie – ale mam wrażenie, że wasza troska o młodych zaczyna ich przytłaczać.
Pani Nowakowa spojrzała na mnie z oburzeniem.
– My tylko chcemy pomóc! Kasia jest naszą jedynaczką!
– Rozumiem to doskonale – odpowiedziałam łagodnie – ale Janek i Kasia muszą nauczyć się żyć po swojemu. Jeśli będą ciągle pod waszą kontrolą, nigdy nie stworzą własnej rodziny.
Pan Nowak milczał przez chwilę, po czym odezwał się cicho:
– Może rzeczywiście trochę przesadziliśmy…
Pani Nowakowa jednak nie dawała za wygraną.
– A pani? Pani nigdy nie pomaga synowi?
Uśmiechnęłam się smutno.
– Pomagam wtedy, kiedy mnie o to prosi. I staram się nie narzucać.
Rozmowa była trudna i pełna napięcia. Wyszli ode mnie urażeni i przez kilka tygodni nie odzywali się do młodych. Kasia płakała przez telefon, Janek miał wyrzuty sumienia.
Ale po pewnym czasie coś się zmieniło. Państwo Nowakowie zaczęli dzwonić rzadziej, przestali wpadać bez zapowiedzi. Janek odzyskał spokój i zaczął znów cieszyć się życiem rodzinnym.
Dziś wiem, że zrobiłam dobrze. Ale czasem zastanawiam się: czy miałam prawo tak stanowczo ingerować? Czy rodzice powinni stawiać granice teściom swoich dzieci? Czy może lepiej pozwolić młodym samym rozwiązywać swoje problemy?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy czasem warto być tą „złą” matką dla dobra własnego dziecka?