„To mieszkanie mojego syna, a ty jesteś tu nikim” – historia, która zmieniła moje życie
– To mieszkanie mojego syna, a ty jesteś tu nikim – powiedziała pani Halina, stojąc w progu z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jej głos był zimny jak lód, a spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Stałam z walizką w ręku, jeszcze nie zdążyłam zdjąć butów. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy, którą przygotowałam dla siebie i Pawła, mojego męża. Ale to nie on otworzył drzwi – tylko ona.
Wiedziałam, że nasze relacje nigdy nie były łatwe. Od początku naszego związku z Pawłem czułam, że jego matka patrzy na mnie jak na intruza. Ale tego dnia, kiedy wróciłam wcześniej z pracy, by przygotować niespodziankę na naszą rocznicę ślubu, nie spodziewałam się, że zastanę ją w naszym mieszkaniu. Jeszcze bardziej nie spodziewałam się tych słów.
– Przepraszam, ale… co pani tu robi? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.
– Przyszłam zobaczyć, jak mój syn żyje. I od razu widzę, że nie najlepiej. – Jej wzrok przesunął się po nieumytej szklance na stole i rozrzuconych gazetach. – Ty nigdy nie byłaś dla niego odpowiednia.
Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Chciałam odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. Zamiast tego odwróciłam się do kuchni i zaczęłam zbierać naczynia. W głowie kłębiły mi się myśli: „To mój dom. Mój i Pawła. Dlaczego czuję się tu jak obca?”
Wieczorem Paweł wrócił późno. Siedziałam na kanapie, próbując czytać książkę, ale litery rozmazywały mi się przed oczami. Kiedy wszedł do salonu, spojrzał na mnie zaskoczony.
– Co się stało? – zapytał.
– Twoja mama była tu dziś – powiedziałam cicho.
Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. Ona tylko się martwi.
– Powiedziała mi, że jestem tu nikim – wyszeptałam.
Paweł westchnął ciężko i usiadł obok mnie.
– Nie przejmuj się nią. Wiesz, jaka jest.
Ale ja nie mogłam przestać się przejmować. Każde kolejne spotkanie z panią Haliną było jak walka o oddech. Zawsze znajdowała powód do krytyki: obiad za słony, firanki źle wyprasowane, a ja – za mało ambitna, za mało zaradna, za mało… wszystkiego.
Z czasem zaczęłam zauważać, że Paweł coraz częściej staje po stronie matki. Kiedy prosiłam go o wsparcie, mówił tylko:
– Nie rób scen.
Czułam się coraz bardziej samotna w tym mieszkaniu, które miało być naszym azylem. Każdy dzień był walką o własne miejsce przy stole, o prawo do decydowania o drobiazgach: jaką kupić pościel, gdzie postawić kwiaty. Nawet nasz kot – którego przygarnęliśmy razem – stał się przedmiotem sporu. Pani Halina twierdziła, że zwierzęta w domu to brud i zaraza.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały walizki mojej teściowej.
– Co się dzieje? – zapytałam zdezorientowana.
– Przeprowadzam się do was na jakiś czas – oznajmiła chłodno. – Paweł powiedział, że mogę.
Nie wierzyłam własnym uszom. Paweł nawet nie zapytał mnie o zdanie. Przez kolejne tygodnie żyliśmy we trójkę w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Każdy dzień był próbą przetrwania: śniadania w milczeniu, wieczory pełne napięcia i ciche łzy w poduszce.
Zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się z koleżankami w kawiarni na rogu ulicy Puławskiej i Rakowieckiej. Tam mogłam być sobą – śmiać się głośno, mówić to, co myślę. Ale kiedy wracałam do mieszkania Pawła i jego matki, znów stawałam się cieniem samej siebie.
Najgorsze przyszło pewnego wieczoru. Pani Halina weszła do naszej sypialni bez pukania.
– Powinnaś się wyprowadzić – powiedziała bez ogródek. – Paweł zasługuje na kogoś lepszego.
Tego było już za wiele. Spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam bez słowa. Noc spędziłam u przyjaciółki, Magdy.
– Musisz coś z tym zrobić – powiedziała stanowczo. – To nie jest normalne.
Ale ja nie wiedziałam już, co jest normalne. Czułam się zdradzona przez męża, upokorzona przez teściową i całkowicie samotna.
Przez kilka dni Paweł nawet nie zadzwonił. Kiedy w końcu odebrał telefon, usłyszałam tylko:
– Moja mama źle się czuje. Powinnaś ją przeprosić.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nigdy nie będę dla niego ważniejsza niż ona.
Podjęłam decyzję: wynajęłam małe mieszkanie na Ochocie. Zaczęłam wszystko od nowa – sama. Było ciężko: samotne wieczory, cisza w pustym mieszkaniu i strach przed przyszłością. Ale z każdym dniem odzyskiwałam siebie.
Po kilku miesiącach Paweł przyszedł pod moje nowe drzwi.
– Wróć do mnie – poprosił cicho.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam tam tylko cień dawnej miłości.
– Nie mogę – odpowiedziałam spokojnie. – Chcę być kimś we własnym życiu.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba stracić wszystko, by odnaleźć siebie. Czy naprawdę warto poświęcać swoje szczęście dla cudzych oczekiwań? Czy dom to miejsce czy ludzie? Może czasem lepiej być nikim dla innych, by móc być kimś dla siebie?