Twój kot hałasuje za bardzo! – Opowieść o sąsiedzkiej wojnie i rodzinnych sekretach

Nie wytrzymam już tego! Wyłączcie tę maszynę! Przez was nie mogę spać! – wrzask rozdarł ciszę nocy, a ja, Lena Maj, poderwałam się z łóżka z sercem w gardle. Dzwonek do drzwi rozbrzmiewał jak alarm przeciwlotniczy. Mój partner, Tomek, tylko przewrócił się na drugi bok i mruknął: – Znowu ona?

W pokoju panował półmrok, a upał był taki, że nawet kotka Mela leżała rozciągnięta na kafelkach, dysząc ciężko. Narzuciłam na siebie szlafrok i podeszłam do drzwi. Za nimi stała pani Danuta z drugiego piętra – kobieta o ostrych rysach i oczach, które potrafiłyby przeciąć stal. Trzymała w ręku telefon i już szykowała się do nagrania naszej rozmowy.

– Pani Leno, ile razy mam powtarzać? Ten wasz kot hałasuje jakbyście mieli tu stado lwów! Skacze po meblach, zrzuca doniczki, drapie ściany! Ja nie mogę spać! – syczała przez szparę w drzwiach.

– Pani Danuto, to tylko kot… – próbowałam tłumaczyć, ale ona weszła mi w słowo:

– Kot czy nie kot! Ja mam prawo do ciszy nocnej! Jak nie przestaniecie, to zadzwonię na straż miejską! I jeszcze ta klimatyzacja – dudni jak młot pneumatyczny!

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie z westchnieniem. Tomek spojrzał na mnie z łóżka:

– I co tym razem?
– Mela znowu jest winna wszystkiemu. I klimatyzacja. I pewnie jeszcze to, że żyjemy.

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. W głowie dudniły mi słowa pani Danuty. Przecież kupiliśmy to mieszkanie za ciężko zarobione pieniądze, żeby mieć trochę spokoju. Wcześniej wynajmowaliśmy kawalerkę na obrzeżach miasta – tam nikt nie zwracał uwagi na hałas czy zapachy z kuchni. Tutaj każdy oddech był pod lupą.

Rano spotkałam sąsiadkę z naprzeciwka – panią Jolę. Zawsze była miła, ale teraz patrzyła na mnie z ukosa.

– Słyszałam, że miałaś gościa w nocy…
– Gościa? Raczej inspekcję – odpowiedziałam gorzko.
– Danuta? Ona wszystkich tak kontroluje. Ale powiem ci szczerze… czasem rzeczywiście słychać tupot tego twojego kota.

Zacisnęłam usta. Nawet Jola? Przecież Mela waży ledwie trzy kilo!

Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Lena, co tam u was?
– Mama, nie uwierzysz… sąsiadka grozi mi policją przez kota!
– A mówiłam ci, żebyś nie brała zwierzęcia do bloku. Ludzie są zawistni. U nas w bloku to samo – ktoś zgłosił sąsiada za pranie po 22.

Tomek próbował mnie pocieszyć:
– Może po prostu postawimy Melę na noc do łazienki?
– Zwariowałeś? To jej dom!

Następnego dnia przyszło oficjalne pismo od spółdzielni: „W związku ze skargami mieszkańców prosimy o ograniczenie hałasów generowanych przez zwierzęta domowe oraz urządzenia AGD w godzinach nocnych”.

Poczułam się jak przestępca. Przez kilka dni chodziłam na palcach, wyłączałam klimatyzację mimo upału i zamykałam Melę w sypialni. Kot był nieszczęśliwy, ja coraz bardziej sfrustrowana. Tomek coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później.

W końcu wybuchłam podczas rodzinnego obiadu u mojej siostry Magdy.
– Wyobrażacie sobie? Ludzie donoszą na siebie za wszystko! Nawet za kota!
Magda spojrzała na mnie z politowaniem:
– Może rzeczywiście powinnaś się bardziej dostosować? Wiesz, jak ludzie potrafią być mściwi…
Mój ojciec chrząknął:
– Za moich czasów sąsiedzi pomagali sobie nawzajem. Teraz tylko donoszą.
Mama dodała:
– A może byście się przeprowadzili?

Poczułam się zdradzona przez własną rodzinę. Czy naprawdę to ja jestem problemem?

Wieczorem usiadłam z Tomkiem przy kuchennym stole.
– Nie dam rady tak żyć – powiedziałam cicho. – To mieszkanie miało być naszym azylem.
Tomek westchnął:
– Może pogadamy z Danutą? Spróbujemy się dogadać?

Z duszą na ramieniu zapukałam do drzwi sąsiadki. Otworzyła od razu, jakby czekała na mnie całą noc.
– Pani Danuto… chciałam porozmawiać. Może znajdziemy jakieś rozwiązanie?
Odpowiedziała lodowato:
– Rozwiązanie jest proste: pozbądźcie się kota albo ja zrobię z tym porządek.

Wróciłam do mieszkania roztrzęsiona. Mela patrzyła na mnie wielkimi oczami, jakby rozumiała wszystko.

Następnego dnia Tomek przyniósł ulotkę od prawnika: „Twoje prawa jako właściciela zwierząt domowych”. Zaczęliśmy czytać regulamin spółdzielni, szukać wsparcia w internecie. Okazało się, że Danuta już wcześniej miała konflikty z innymi lokatorami – raz o dzieci biegające po korytarzu, innym razem o zapachy z kuchni pana Staszka.

Zebrałam się na odwagę i napisałam list do zarządu wspólnoty. Opisałam sytuację, poprosiłam o mediację. Podpisało się pod nim kilku sąsiadów – nawet Jola.

Na spotkaniu wspólnoty Danuta przyszła przygotowana: nagrania dźwięków (w których słychać było głównie jej własne kroki), wydruki przepisów i listę skarg. Ja miałam wsparcie Tomka i kilku sąsiadów.

Po burzliwej dyskusji zarząd uznał, że kot nie przekracza dopuszczalnych norm hałasu, a klimatyzacja jest zgodna z przepisami.
Danuta wyszła trzaskając drzwiami.

Ale wojna trwała dalej: raz znalazłam rozrzucone śmieci pod drzwiami, innym razem ktoś porysował nam wycieraczkę. Mela dostała ataku paniki po tym, jak ktoś wrzucił petardę przez uchylone okno.

W końcu Tomek powiedział:
– Lena, nie możemy dać się zastraszyć. To nasze życie!

Zaczęliśmy żyć normalnie – nie przepraszając za każdy krok kota czy szum klimatyzacji. Z czasem inni lokatorzy zaczęli nas wspierać – okazało się, że Danuta była postrachem całego bloku od lat.

Minęło kilka miesięcy. Konflikt przycichł, choć Danuta dalej patrzy na nas spode łba. Ale nauczyłam się czegoś ważnego: nie można pozwolić innym decydować o naszym szczęściu.

Czasem wieczorem patrzę na Melę śpiącą spokojnie na parapecie i myślę: Czy naprawdę tak trudno jest żyć obok siebie bez ciągłego oceniania? Czy polskie blokowiska zawsze muszą być areną małych wojen?

A wy? Jak radzicie sobie z trudnymi sąsiadami? Czy warto walczyć o swoje prawa czy lepiej ustąpić dla świętego spokoju?