Wakacje, które zmieniły wszystko: Opowieść o rodzinie, zdradzie i poszukiwaniu siebie
Już pierwszego dnia urlopu poczułam, że coś jest nie tak. Siedziałam na krawędzi łóżka w hotelowym pokoju w Międzyzdrojach, patrząc przez okno na szare morze i ludzi rozkładających parawany. W środku czułam pustkę, której nie potrafiłam nazwać. Mój mąż, Artur, krzątał się po pokoju, szukając ładowarki do telefonu. Nasza córka, Zosia, spała jeszcze w swoim łóżeczku, a ja miałam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić.
— Gdzie jest moja ładowarka? — Artur rzucił zniecierpliwiony, przeszukując moją torebkę bez pytania.
— Nie wiem, może w walizce? — odpowiedziałam cicho, starając się nie obudzić Zosi.
To miały być nasze pierwsze wspólne wakacje od narodzin córki. Marzyłam o tym od miesięcy. Chciałam poczuć się znowu jak rodzina, jak para zakochanych ludzi. Ale już w samochodzie czułam dystans między nami. Artur był zamknięty w sobie, odpowiadał półsłówkami. Myślałam: „Może to tylko stres, może praca go przytłacza”. Ale w głębi duszy wiedziałam, że to coś więcej.
Wieczorem poszliśmy na spacer po molo. Zosia biegała przed nami, śmiejąc się i pokazując mewy. Artur szedł obok mnie, ale jakby był gdzieś daleko.
— Może pójdziemy na lody? — zaproponowałam, próbując rozładować napięcie.
— Idźcie same. Muszę zadzwonić do firmy — odpowiedział i odszedł na bok.
Patrzyłam za nim, jak znika między ludźmi z telefonem przy uchu. Zosia pociągnęła mnie za rękę.
— Mamusiu, czemu tata jest smutny?
Zabrakło mi słów. Usiadłyśmy na ławce i patrzyłyśmy na fale. Wtedy zadzwoniła moja mama.
— Jak tam wakacje, Martynko? — zapytała ciepło.
— Dobrze… — skłamałam. — Zosia szczęśliwa.
— A ty?
Zacisnęłam powieki. — Też… chyba tak.
Mama milczała przez chwilę. — Martyna, pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu. Nie musisz udawać przed nikim.
Wieczorem Artur wrócił do pokoju późno. Pachniał obcymi perfumami. Próbowałam nie robić sceny przy Zosi.
— Długo rozmawiałeś z szefem? — zapytałam spokojnie.
— Tak. Mamy duży projekt. Muszę być dostępny.
Odwrócił się do mnie plecami i zaczął przeglądać telefon. Przez chwilę widziałam w jego oczach cień winy. Chciałam go zapytać: „Czy mnie jeszcze kochasz? Czy jest ktoś inny?” Ale zabrakło mi odwagi.
Następnego dnia poszliśmy na plażę. Artur cały czas pisał SMS-y. W końcu nie wytrzymałam.
— Możesz choć przez chwilę być z nami? — zapytałam z wyrzutem.
Spojrzał na mnie chłodno. — Przesadzasz. Przecież jestem.
— Fizycznie tak. Ale duchem jesteś gdzie indziej.
Zosia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. Poczułam się winna, że przy niej podnoszę głos.
Wieczorem, gdy Zosia zasnęła, postanowiłam porozmawiać z Arturem szczerze.
— Artur… co się z nami dzieje? — zaczęłam niepewnie.
Westchnął ciężko i usiadł na brzegu łóżka.
— Martyna… ja nie wiem, czy to ma jeszcze sens.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
— Co masz na myśli?
— Od dawna czuję się… obcy w tym domu. Ty żyjesz tylko Zosią i swoją matką. Ja jestem dodatkiem do waszego życia.
— Przecież próbuję… Staram się…
— Nie widzisz mnie już. Nie rozmawiamy o niczym ważnym. Wszystko kręci się wokół dziecka i twojej rodziny.
Zacisnęłam pięści ze złości i bezsilności.
— A ty? Ty zawsze uciekasz do pracy albo do kolegów! Nawet teraz nie możesz odłożyć telefonu!
Spojrzał na mnie z pogardą.
— Może dlatego, że tam ktoś mnie słucha!
Wybiegłam z pokoju na korytarz hotelowy. Siedziałam na schodach i płakałam jak dziecko. Po raz pierwszy od lat poczułam się naprawdę samotna.
Następnego dnia rano Artur oznajmił:
— Jadę dziś do Szczecina na spotkanie służbowe. Zostaniesz tu z Zosią sama?
Nie miałam siły protestować. Kiwnęłam głową i patrzyłam, jak pakuje rzeczy do torby służbowej.
Gdy tylko wyszedł, zadzwoniła do mnie jego siostra, Kinga.
— Martyna… muszę ci coś powiedzieć — zaczęła niepewnie. — Wiem, że to nie moja sprawa, ale…
— Co się stało?
— Artur od kilku miesięcy spotyka się z kimś innym. Wiem to od jego kolegi z pracy… Przepraszam, że mówię ci to przez telefon…
Świat mi zawirował przed oczami. Oparłam się o ścianę i próbowałam złapać oddech.
— Dziękuję, Kinga… Musiałam to usłyszeć.
Przez cały dzień byłam jak w transie. Zosia pytała:
— Mamusiu, czemu płaczesz?
Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie: już nigdy nie pozwolę nikomu nas skrzywdzić.
Wieczorem Artur wrócił późno. Był pijany i agresywny.
— Co tu robisz? — zapytałam zimno.
— To ja powinienem pytać! Ty tu tylko siedzisz i jęczysz! — krzyknął i rzucił torbą o podłogę.
Zosia obudziła się ze strachu i zaczęła płakać. Wzięłam ją na ręce i zamknęłam się z nią w łazience.
Siedziałyśmy tam długo w ciszy. W końcu usłyszałam trzask drzwi wejściowych — Artur wyszedł.
Następnego dnia spakowałam nasze rzeczy i zadzwoniłam do mamy:
— Mamo… wracamy dziś do domu. Nie pytaj dlaczego…
Wróciłyśmy pociągiem do Poznania. Mama czekała na nas na dworcu z otwartymi ramionami.
Przez kolejne tygodnie próbowałam poskładać swoje życie na nowo. Artur dzwonił kilka razy, przepraszał, prosił o wybaczenie. Ale ja już wiedziałam: nie chcę żyć w kłamstwie.
Pewnego wieczoru siedziałam z mamą przy stole i powiedziałam:
— Mamo… boję się przyszłości. Boję się być sama z dzieckiem…
Mama uśmiechnęła się smutno:
— Lepiej być samą niż samotną przy kimś, kto cię nie kocha.
Patrzę dziś na Zosię i wiem jedno: szczęście to nie miejsce ani wakacje nad morzem. To spokój w sercu i ludzie, którzy są przy tobie naprawdę. Czy można nauczyć się ufać jeszcze raz? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszystko wokół się wali?