Wszystko, co zostało po mnie – historia Magdy z podwarszawskiej Pragi

Wszystko zaczęło się od krzyku. Takiego, który rozcina ciszę jak nóż. Była środa, godzina 19:12, a ja stałam w kuchni, mieszając zupę pomidorową dla mojej córki. Wtedy usłyszałam huk drzwi i głos mojego męża, Pawła: – Magda! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie zostawiała butów na środku przedpokoju?!

Zamarłam. Znowu. Znowu ten sam schemat. – Przepraszam – wyszeptałam, ale wiedziałam, że to nic nie zmieni. Paweł wszedł do kuchni, spojrzał na mnie z pogardą i rzucił kluczami na stół. – Ty nawet tego nie potrafisz ogarnąć. Co z ciebie za żona?

Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie mogłam się rozpłakać. Nie przy nim. Nie przy naszej córce, Julce, która siedziała przy stole i patrzyła na nas wielkimi oczami. Miała dopiero siedem lat, a już wiedziała, kiedy trzeba być cicho.

– Mamo, mogę wyjść na podwórko? – zapytała cicho.
– Idź, kochanie – odpowiedziałam drżącym głosem.

Paweł wyszedł za nią do salonu i włączył telewizor na cały regulator. Ja zostałam sama w kuchni z własnym wstydem i poczuciem winy. Tak wyglądały moje wieczory od kilku lat. Kiedyś byliśmy szczęśliwi – śmialiśmy się, planowaliśmy podróże po Polsce, remontowaliśmy nasze małe mieszkanie na Pradze. Ale potem Paweł zmienił pracę i wszystko zaczęło się sypać.

Zaczęły się nadgodziny, wyjazdy służbowe i coraz częstsze pretensje. Aż pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomość od kobiety podpisanej „Aga z HR”. „Tęsknię za tobą” – napisała. Serce mi zamarło.

Wieczorem zapytałam go o to. – Kto to jest Aga? – spytałam najspokojniej jak potrafiłam.
Paweł spojrzał na mnie z irytacją: – Pracujemy razem. Przesadzasz.
– Ale ona pisze, że tęskni…
– Bo jest samotna! Ty nigdy nic nie rozumiesz! – krzyknął i wyszedł trzaskając drzwiami.

Tamtej nocy nie spałam. Siedziałam na podłodze w łazience i płakałam tak cicho, żeby Julka nie usłyszała. Następnego dnia Paweł wrócił późno i nawet na mnie nie spojrzał.

Przez kolejne tygodnie próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Dla Julki. Dla siebie. Ale Paweł coraz częściej znikał z domu, a ja coraz częściej słyszałam od sąsiadki: – Magda, ty taka ładna dziewczyna byłaś… Co się z tobą dzieje?

Nie miałam siły odpowiadać.

Pewnego dnia Julka wróciła ze szkoły zapłakana. – Mamo, dzieci mówią, że tata ma nową panią…
Zamarłam. – Kto ci tak powiedział?
– Kuba z mojej klasy. Jego mama widziała tatę z jakąś panią pod naszym blokiem…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że muszę coś zmienić.

Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Pawłem. Czekałam aż wróci do domu. Było już po 23:00, kiedy wszedł do mieszkania lekko podpity.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
– O czym? – burknął.
– O nas. O Julce. O tym wszystkim…
– Daj mi spokój! Mam dość twojego marudzenia! – wrzasnął i uderzył pięścią w ścianę.

Wtedy pierwszy raz poczułam strach przed własnym mężem.

Następnego dnia zadzwoniłam do mojej mamy. Mieszkała w Wołominie, całe życie była twardą kobietą po przejściach. – Mamo… nie daję już rady…
– Magda, zabieraj dziecko i przyjeżdżaj do mnie! – powiedziała bez wahania.
Ale ja nie umiałam tak po prostu odejść. Bałam się opinii rodziny Pawła, jego matki – pani Haliny, która zawsze powtarzała: „Małżeństwo to nie zabawa”.

Przez kilka tygodni żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Paweł coraz częściej znikał na całe noce. W końcu pewnego dnia przyszedł do domu z walizką.
– Odchodzę do Agi – powiedział bez emocji.
– A Julka? – zapytałam cicho.
– Zostaje z tobą. Ja mam prawo do szczęścia!

I wyszedł.

Zostałyśmy same. Ja i Julka w naszym małym mieszkaniu na Pradze, które nagle stało się za duże i za ciche.

Pierwsze tygodnie były najgorsze. Julka płakała nocami, ja udawałam przed nią silną, a sama wieczorami piłam herbatę z rumem i patrzyłam przez okno na światła miasta.

Moja mama przyjeżdżała co weekend i próbowała mnie pocieszać:
– Magda, jesteś młoda! Dasz sobie radę!
Ale ja czułam się jak wrak człowieka.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa:
– Magda… Paweł mówił mi o wszystkim… Ale pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na mnie i na dziadka Zbyszka…
Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać.

W pracy też nie było łatwo. Pracowałam jako kasjerka w Biedronce na Grochowie. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem:
– Magda… jak ty sobie radzisz?
– Jakoś muszę…

Najgorsze były weekendy, kiedy Paweł zabierał Julkę do siebie i Agi. Wtedy zostawałam sama ze swoimi myślami i żalem.

Któregoś dnia spotkałam na klatce schodowej sąsiada Marka – wdowca po sześćdziesiątce:
– Pani Magdo… jeśli będzie pani czegoś potrzebować… proszę śmiało pukać!
Uśmiechnęłam się przez łzy.

Minęły miesiące. Zaczęłyśmy z Julką układać sobie życie na nowo. Zapisałam ją na balet, zaczęłyśmy chodzić razem do kina i na spacery nad Wisłę.

Aż pewnego dnia Paweł zadzwonił:
– Magda… Aga jest w ciąży… Chciałem ci powiedzieć pierwszy…
Zatkało mnie.
– To gratuluję…
– Chciałem tylko żebyś wiedziała…

Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.

Wieczorem Julka przyszła do mnie do łóżka:
– Mamo… czy tata nas już nie kocha?
Przytuliłam ją mocno:
– Kocha cię bardzo… Po prostu czasem dorośli robią głupie rzeczy…

Po roku od rozstania zaczęłam powoli odzyskiwać równowagę. Zaczęłam biegać po parku Skaryszewskim, zapisałam się na kurs księgowości online i poznałam kilka nowych koleżanek przez internetowe forum samotnych matek.

Któregoś dnia dostałam list polecony ze spółdzielni: „Zaległość czynszowa: 3 miesiące”. Zamarłam. Okazało się, że Paweł przestał płacić swoją część raty za mieszkanie.

Zadzwoniłam do niego wściekła:
– Paweł! Obiecałeś płacić połowę!
– Nie mam teraz pieniędzy! Aga jest na zwolnieniu! Radź sobie sama!

Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą wściekłość i determinację.

Poszłam do prawnika – pani mecenas Górska spojrzała na mnie surowo:
– Pani Magdo, musi pani walczyć o alimenty! Niech pani nie pozwoli się zastraszyć!
Bałam się sądu jak ognia, ale wiedziałam już, że muszę walczyć o siebie i o Julkę.

Rozprawa była upokarzająca. Paweł patrzył na mnie z pogardą:
– Ona chce tylko moich pieniędzy!
Sędzia spojrzała na niego chłodno:
– Panie Pawle, obowiązek alimentacyjny to nie jest kwestia dobrej woli!

Wyszłam z sądu wykończona psychicznie, ale dumna z siebie jak nigdy dotąd.

Minęły dwa lata od tamtej nocy, kiedy Paweł odszedł. Dziś jestem inną kobietą. Mam pracę w biurze rachunkowym na Grochowie, Julka chodzi do czwartej klasy i uczy się grać na pianinie.

Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem o przyszłość. Czasem tęsknię za tym dawnym życiem – za złudzeniem bezpieczeństwa i rodziny.

Ale wiem jedno: przetrwałyśmy najgorsze.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: Czy można jeszcze komuś zaufać? Czy po takim upadku można jeszcze naprawdę kochać?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy wybralibyście walkę czy ucieczkę?