Za późno na powrót: Historia, której nie da się cofnąć
Drzwi zatrzasnęły się za mną z głuchym hukiem, a echo tego dźwięku rozbrzmiewało w mojej głowie przez długie minuty. Stałem na klatce schodowej, ściskając w dłoni zwiędły bukiet róż i butelkę taniego wina. Z mieszkania za drzwiami dobiegał cichy szum telewizora i śmiech, który nie należał już do mnie. Miałem 62 lata i po raz pierwszy w życiu poczułem się naprawdę stary. Nazywam się Marian Gajda i właśnie zrozumiałem, że nie da się wrócić do przeszłości, choćby człowiek błagał na kolanach.
Nie wiem, czy to była odwaga czy głupota, że po tylu latach zebrałem się, by zapukać do drzwi mojej byłej żony. Przez trzy dekady byliśmy razem – ja i Barbara. Poznaliśmy się na studiach w Łodzi. Ona studiowała filologię polską, ja elektronikę. Była cicha, skromna, zawsze z książką pod pachą. Ja byłem duszą towarzystwa, lubiłem imprezy, ludzi, głośne życie. Przeciwieństwa się przyciągają – tak mówili wszyscy. I rzeczywiście, przez pierwsze lata byliśmy szczęśliwi. Wzięliśmy ślub w małym kościele w Aleksandrowie Łódzkim, potem przyszły na świat nasze dzieci: najpierw córka Marta, potem syn Paweł.
Życie nie było łatwe. Pracowałem w zakładach elektronicznych, Barbara uczyła w podstawówce. Pieniędzy nigdy nie było za dużo, ale jakoś dawaliśmy radę. Barbara zawsze potrafiła wyczarować obiad z niczego, a dzieci nigdy nie chodziły głodne. Wieczorami siedzieliśmy razem w kuchni, ona szydełkowała, ja dłubałem przy starym radiu. Czasem się kłóciliśmy – o pieniądze, o dzieci, o teściową, która wiecznie się wtrącała. Ale zawsze potrafiliśmy się pogodzić.
Wszystko zaczęło się psuć, gdy dzieci dorosły i wyprowadziły się z domu. Zostaliśmy sami. Barbara coraz częściej zamykała się w sobie, ja szukałem towarzystwa poza domem. Zacząłem spotykać się z kolegami z pracy na piwie, coraz później wracałem do domu. Barbara milczała, patrzyła na mnie tym swoim smutnym wzrokiem. Wtedy wydawało mi się, że to ona się zmieniła, że to jej wina, że jest nudna, przewidywalna, że już mnie nie kocha.
W pracy pojawiła się ona – Patrycja. Młodsza ode mnie o dwadzieścia lat, energiczna, zawsze uśmiechnięta. Zaczęła mnie podziwiać, słuchać moich opowieści, śmiać się z moich żartów. Przy niej znów poczułem się młody, ważny. Zaczęliśmy się spotykać po pracy, najpierw niewinnie – kawa, spacer, kino. Potem już nie było odwrotu. Zdradziłem żonę po raz pierwszy w życiu i nie potrafiłem przestać.
Pewnego wieczoru Barbara czekała na mnie w kuchni. Na stole leżała moja komórka, a na ekranie wyświetlała się wiadomość od Patrycji: „Tęsknię za tobą, kotku”.
– Marian, kim jest Patrycja? – zapytała cicho.
Nie potrafiłem skłamać. Powiedziałem jej wszystko. Płakała długo, ale nie krzyczała. Nie zrobiła mi sceny. Po prostu powiedziała:
– Jeśli chcesz odejść, odejdź. Ale pamiętaj, że nie ma powrotu.
Wyprowadziłem się jeszcze tego samego wieczoru. Patrycja przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Przez pierwsze miesiące byłem szczęśliwy – nowe życie, nowe mieszkanie, nowe emocje. Dzieci przestały się do mnie odzywać. Marta napisała mi tylko krótkiego maila: „Nie chcę cię widzieć. Zraniłeś mamę”. Paweł nie odezwał się wcale.
Z Patrycją szybko zaczęły się schody. Okazało się, że jej wyobrażenie o wspólnym życiu różni się od mojego. Chciała podróżować, imprezować, wydawać pieniądze, których nie miałem. Coraz częściej się kłóciliśmy. Patrycja wytykała mi wiek, moje nawyki, moje dzieci z poprzedniego małżeństwa. Po dwóch latach odeszła do innego – młodszego, bogatszego. Zostałem sam w wynajętym mieszkaniu na Retkini, z długami i pustką w sercu.
Próbowałem wrócić do dzieci. Pisałem do Marty, dzwoniłem do Pawła. Bez skutku. Barbara nie odbierała moich telefonów. Przez kilka lat żyłem jak cień – praca, dom, samotność. Czasem spotykałem dawnych znajomych, ale wszyscy patrzyli na mnie z politowaniem albo z pogardą.
Najgorsze były święta. Siedziałem sam przy stole, patrzyłem na puste krzesła i wyobrażałem sobie, jak Barbara z dziećmi śmieją się przy barszczu i pierogach. Wtedy zrozumiałem, jak bardzo wszystko zepsułem.
Pewnego dnia spotkałem Martę przypadkiem w sklepie. Stała przy kasie z dwójką dzieci.
– Cześć, tato – powiedziała chłodno.
– Marta…
– Nie mam czasu rozmawiać – ucięła i odwróciła się na pięcie.
Wróciłem do domu i rozpłakałem się jak dziecko. Po raz pierwszy od lat poczułem się naprawdę samotny.
Minęło dziesięć lat od rozwodu. Barbara ułożyła sobie życie na nowo – dowiedziałem się od wspólnych znajomych, że spotyka się z jakimś wdowcem z sąsiedztwa. Dzieci mają swoje rodziny, swoje sprawy. Ja zostałem sam z żalem i poczuciem winy.
W końcu zebrałem się na odwagę i postanowiłem poprosić Barbarę o wybaczenie. Kupiłem róże, wino i torcik z cukierni na rogu. Stałem pod jej drzwiami jak żałosny chłopiec.
Drzwi otworzyły się powoli. Barbara spojrzała na mnie bez cienia emocji.
– Czego chcesz, Marianie?
– Chciałem… przeprosić. Porozmawiać. Może… zacząć od nowa?
Uśmiechnęła się smutno.
– Za późno. Już nie jestem tą samą kobietą. Ty też nie jesteś tym samym człowiekiem. Życzę ci szczęścia, ale nie szukaj go u mnie.
Zamknęła drzwi.
Stałem tam jeszcze długo. W końcu zszedłem po schodach i wyszedłem na ulicę. Śnieg padał gęsto, a ja czułem się jak bohater własnej tragedii.
Dziś wiem, że niektórych błędów nie da się naprawić. Że czasem jedna decyzja niszczy wszystko, co budowało się przez całe życie. Czy gdybym wtedy został z Basią, byłbym szczęśliwy? Czy można odzyskać zaufanie i miłość po zdradzie? Czy ktoś z was próbował wrócić do przeszłości i naprawić to, co zostało zniszczone? Może jeszcze jest dla mnie jakaś nadzieja?