Zagubiony brat: Opowieść o Pawle, którego zabrakło
„Dlaczego nie powiedziałeś nic, Pawle? Dlaczego nie krzyczałeś, kiedy cię zabierali?” – wrzeszczałam przez łzy, ściskając w dłoniach jego szarą bluzę, jeszcze pachnącą jego ulubionym dezodorantem. Był piątkowy wieczór, deszcz bębnił w szybę, a mama siedziała przy kuchennym stole, wpatrzona w pustą filiżankę po herbacie. Ojciec milczał, zaciśnięte pięści wbijały się w blat, a telewizor bezlitośnie powtarzał: „Młody mężczyzna zmarł po interwencji policji na Pradze.”
Paweł był moim młodszym bratem. Miał dwadzieścia trzy lata. To on pierwszy podbiegał do babci, gdy się potknęła na schodach, to on nosił zakupy sąsiadce Halinie i śmiał się najgłośniej podczas każdej rodzinnej kolacji. Tamtego dnia poszedł z kolegami na mecz Legii Warszawa. Nigdy nie wrócił.
Telefon zadzwonił tuż po północy. Tata odebrał i nagle jego twarz stała się blada jak ściana. „Państwa syn jest w szpitalu,” usłyszeliśmy. Nie wiedzieliśmy nic więcej. Gdy dotarliśmy na miejsce, Paweł już nie żył. Lekarz powiedział tylko: „Doszło do komplikacji po zatrzymaniu przez policję.” Nikt nie wyjaśnił nam, co się wydarzyło.
Następnego dnia sąsiedzi szeptali pod klatką. „Mówią, że go pobili,” rzuciła pani Teresa. „E tam, nasi policjanci by tego nie zrobili,” odparł pan Marian, ale wzrok miał wbity w ziemię.
Mama zamknęła się w pokoju na kilka dni. Ja siedziałam na łóżku Pawła, przeglądając jego wiadomości na Messengerze. Ostatnia: „Siostra, będę później – nie czekaj.”
Ojciec próbował być silny. Poszedł na komisariat po odpowiedzi. Wrócił załamany, z plikiem papierów pełnych niezrozumiałych sformułowań. „Piszą, że stawiał opór,” powiedział cicho. „Ale Paweł nigdy nie był agresywny.”
Dni mijały jak we śnie. Ludzie przychodzili z kondolencjami, przynosili ciasta i unikali naszego wzroku. Przyjaciele płakali na pogrzebie, a ja stałam przy grobie i czekałam, aż się obudzę z tego koszmaru.
Pewnego wieczoru ojciec usiadł naprzeciwko mnie w kuchni.
– Aniu – powiedział – nie możemy tego tak zostawić. Musimy poznać prawdę.
– Ale kto nas wysłucha? Kto uwierzy zwykłej rodzinie z Grochowa? – spytałam przez łzy.
– Musimy spróbować dla Pawła.
Zaczęliśmy pisać do gazet, szukać prawników, rozmawiać z innymi rodzinami, które przeżyły coś podobnego. Niektórzy radzili nam odpuścić – „Tu nie ma sprawiedliwości, dziecko,” mówiła sąsiadka Jadzia. Ale ja nie mogłam przestać.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Marta z Gdańska. Jej brat Michał zginął dwa lata wcześniej w podobnych okolicznościach. „Nie jesteś sama,” powiedziała mi. „Musimy o tym mówić.”
Zorganizowaliśmy mały protest przed urzędem miasta. Przyszło nas kilkanaście osób – rodzice, rodzeństwo tych, których już nie ma. Policjanci patrzyli na nas zza szyb radiowozów, a przechodnie mijali nas szerokim łukiem.
W internecie zaczęły pojawiać się hejty: „Na pewno sami byli winni!” „Policja chroni nas przed takimi!”
Ale pojawiły się też słowa wsparcia. Dziewczyna z Poznania napisała: „Mój brat też zginął przez brutalność policji. Dziękuję, że mówisz.”
Mama powoli wracała do życia. Zaczęła gotować ulubione dania Pawła i opowiadać o nim tak, jakby zaraz miał wejść do domu.
Pewnego wieczoru tata i ja siedzieliśmy na balkonie.
– Wiesz – powiedział cicho – Paweł byłby z ciebie dumny.
Spojrzałam w gwiazdy i po raz pierwszy poczułam, że może nie jesteśmy sami.
Ale prawda wciąż nie wyszła na jaw. Policja milczy, a my czekamy na wyniki śledztwa, które ciągle się przeciąga.
Czasem zastanawiam się, czy warto walczyć z systemem, który zawsze broni swoich ludzi. Ale wtedy przypominam sobie uśmiech Pawła i wiem, że nie mogę przestać.
Może ktoś przeczyta tę historię i znajdzie odwagę, by opowiedzieć o swoim bólu. Może kiedyś doczekamy się sprawiedliwości.
A wy? Czy milczelibyście czy walczyli o prawdę – nawet jeśli wszyscy wokół odwracają wzrok?