Zakochałam się po pięćdziesiątce – i rodzina mi tego nie wybaczyła. Czy naprawdę muszę wybierać między sobą a bliskimi?
– Mamo, czy ty zwariowałaś?! – głos mojej córki, Magdy, odbijał się echem po kuchni. Stała naprzeciwko mnie, z zaciśniętymi pięściami i oczami pełnymi łez. – Przecież to jest… to jest śmieszne! Ty i jakiś facet z internetu? W tym wieku?
Patrzyłam na nią, czując, jak serce wali mi w piersi. Właśnie wróciłam z pierwszego weekendu spędzonego z Markiem. Poznaliśmy się przez forum ogrodnicze, gdzie wymienialiśmy się poradami o różach. Zaczęło się od niewinnych wiadomości, potem były długie rozmowy telefoniczne, aż w końcu spotkanie. I nagle poczułam coś, czego nie czułam od lat: motyle w brzuchu, radość na myśl o kolejnym dniu.
– Magda, ja… ja naprawdę go kocham – wyszeptałam, czując jak głos mi drży. – Marek jest dobrym człowiekiem. Sprawia, że znów czuję się żywa.
– A tata? – syknęła. – Już zapomniałaś?
Nie zapomniałam. Mój mąż, Andrzej, zmarł trzy lata temu na raka płuc. Przez dwa lata byłam cieniem samej siebie. Dzieci – Magda i Tomek – martwiły się o mnie, przychodzili codziennie, gotowali obiady, sprzątali mieszkanie. Ale ja byłam jakby przezroczysta. Dopiero Marek sprawił, że zaczęłam znów oddychać.
Tego dnia Magda wybiegła trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, z kubkiem zimnej herbaty i poczuciem winy. Czy naprawdę robię coś złego? Czy kobieta po pięćdziesiątce nie ma prawa do miłości?
Następnego dnia zadzwonił Tomek.
– Mamo, musimy pogadać – powiedział cicho. – Magda jest wściekła. Tata nie byłby zadowolony.
– Synku, tata nie żyje – odpowiedziałam łagodnie. – Ja też mam prawo być szczęśliwa.
– Ale to wygląda… dziwnie. Ludzie gadają.
Ludzie gadają. W małym mieście pod Łodzią plotki rozchodzą się szybciej niż grypa w listopadzie. Już sąsiadka z dołu patrzyła na mnie spode łba, a koleżanki z chóru parafialnego zaczęły unikać mojego wzroku.
Wieczorem zadzwonił Marek.
– Jak się czujesz? – zapytał ciepłym głosem.
– Jakbym była nastolatką przyłapaną na randce – zaśmiałam się przez łzy.
– Chcesz, żebym przyjechał?
Chciałam. Bardzo. Ale bałam się reakcji dzieci. Bałam się tego, co powiedzą sąsiedzi, ksiądz proboszcz, nawet ekspedientka w sklepie spożywczym.
Przez kolejne tygodnie żyłam w rozdarciu. Spotykałam się z Markiem ukradkiem, wymyślałam wymówki dla dzieci i znajomych. Czułam się jak oszustka we własnym życiu.
Pewnego dnia Magda przyszła bez zapowiedzi.
– Mamo, musimy ustalić zasady – powiedziała stanowczo. – Nie chcę widzieć tego faceta w naszym domu.
– To już nie jest tylko wasz dom – odpowiedziałam spokojnie. – To mój dom. I mam prawo zaprosić tu kogo chcę.
Magda rozpłakała się.
– Ty już nas nie kochasz… Zdradzasz tatę!
Przytuliłam ją mocno.
– Kocham was najbardziej na świecie. Ale nie mogę być tylko waszą mamą i wdową po tacie. Chcę być też Elżbietą.
Po tej rozmowie Magda przestała się odzywać na kilka tygodni. Tomek pisał tylko krótkie smsy: „Wszystko ok?”. Czułam się jak trędowata.
Marek był moim światłem w tunelu.
– Eluś, nie możemy tak żyć wiecznie w ukryciu – powiedział pewnego wieczoru. – Albo walczysz o siebie, albo pozwalasz innym decydować za ciebie.
Bałam się tej walki bardziej niż czegokolwiek w życiu. Całe życie byłam „grzeczną dziewczynką”: dobra żona, matka, sąsiadka. Teraz miałam być egoistką?
W końcu podjęłam decyzję: zaprosiłam Marka na niedzielny obiad do siebie.
Kiedy wszedł do mieszkania z bukietem tulipanów i uśmiechem niepewności na twarzy, serce mi stanęło. Magda patrzyła na niego jak na intruza. Tomek milczał przez cały obiad.
Po deserze Marek wstał i powiedział:
– Wiem, że trudno wam zaakceptować moją obecność. Ale kocham waszą mamę i chcę ją uszczęśliwić. Nie chcę nikogo zastępować ani odbierać wam wspomnień o tacie.
Zapadła cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
Magda wybiegła do łazienki i zamknęła się na klucz. Tomek spojrzał na mnie smutno:
– Mamo… ja po prostu nie rozumiem.
– Nie musisz rozumieć – odpowiedziałam cicho. – Wystarczy, że spróbujesz zaakceptować.
Minęły miesiące zanim relacje zaczęły się powoli odbudowywać. Magda długo nie chciała rozmawiać o Marku, ale widziała, że jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej. Tomek zaczął czasem żartować z Markiem o piłce nożnej.
Najtrudniejsze było jednak zmierzenie się z samą sobą: z poczuciem winy wobec dzieci i pamięci Andrzeja; z lękiem przed opinią innych; z własną potrzebą bliskości i miłości.
Dziś wiem jedno: życie jest za krótkie na rezygnację ze szczęścia tylko dlatego, że ktoś tego od nas oczekuje.
Czasem wieczorami patrzę na Marka śpiącego obok mnie i pytam siebie: czy naprawdę musimy wybierać między własnym szczęściem a oczekiwaniami innych? Czy kobieta po pięćdziesiątce ma prawo kochać bez wstydu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?