Zamiast żony i noworodków znalazłem tylko list. Czy można odbudować rodzinę, gdy wszystko się rozsypało?

– Gdzie ona jest? – zapytałem zdezorientowany, patrząc na pustą szpitalną salę. W powietrzu unosił się jeszcze zapach dziecięcego pudru, a na łóżku leżała tylko zmięta pościel i mała, biała koperta. Moje serce waliło jak oszalałe. Przecież dziś miałem zabrać Zuzkę i nasze bliźniaki do domu. Dziś miał być początek naszego nowego życia.

Drżącymi dłońmi otworzyłem kopertę. „Marcinie, nie mogłam już dłużej. Przepraszam. Muszę chronić siebie i dzieci. Zuzka.” Przeczytałem te słowa kilka razy, zanim dotarło do mnie, co się stało. Zuzka odeszła. Zabrała dzieci. Nie zostawiła żadnego numeru, żadnej wskazówki. Tylko ten krótki list.

Wyszedłem na korytarz, próbując złapać oddech. Pielęgniarka spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Pańska żona wyszła godzinę temu. Powiedziała, że wszystko już załatwione.

Nie wiedziałem, co robić. Zadzwoniłem do mamy.
– Mamo, Zuzka zniknęła! Zabrała dzieci! – krzyknąłem do słuchawki.
– Spokojnie, Marcinie. Może poszła do swojej matki? – odpowiedziała chłodno.

Ale wiedziałem, że to nie jest takie proste. Ostatnie miesiące były dla nas piekłem. Mama od początku nie akceptowała Zuzki. „Ona nie jest dla ciebie odpowiednia”, powtarzała przy każdej okazji. Krytykowała jej gotowanie, sposób wychowywania dzieci, nawet to, jak się ubierała. Zuzka próbowała być miła, ale widziałem, jak bardzo ją to boli.

Pamiętam jedną z ostatnich kłótni:
– Marcinie, twoja mama znowu mówiła mi, że źle trzymam maluchy! – płakała Zuzka.
– Przesadzasz. Ona chce dobrze – próbowałem ją uspokoić.
– Ty jej bronisz! Nigdy nie staniesz po mojej stronie!

Wtedy nie rozumiałem, jak bardzo ją raniłem swoją biernością. Myślałem, że to minie, że mama się przyzwyczai. Ale ona tylko coraz bardziej ingerowała w nasze życie: przychodziła bez zapowiedzi, przestawiała rzeczy w naszym mieszkaniu, dawała „dobre rady” nawet wtedy, gdy nikt ich nie chciał słuchać.

Kiedy Zuzka była w ciąży, mama postanowiła zamieszkać z nami „na czas połogu”. To był koszmar. Każdy dzień zaczynał się od krytyki: „Nie powinnaś tyle spać”, „Dzieci muszą mieć ciepłe skarpetki”, „Nie umiesz gotować rosołu”. Zuzka zamykała się w łazience i płakała.

A ja? Udawałem, że tego nie widzę. Bałem się sprzeciwić mamie. Przecież tyle dla mnie zrobiła…

Teraz stałem sam na szpitalnym korytarzu i czułem się jak dziecko we mgle. Zadzwoniłem do teściowej.
– Dzień dobry, czy Zuzka jest u pani?
– Nie, Marcinie. Ale jeśli ją skrzywdziłeś…
– Nie skrzywdziłem! – przerwałem jej rozpaczliwie.
– Może nie fizycznie…

Wróciłem do pustego mieszkania. Wszędzie były ślady po Zuzce: jej kubek na stole, dziecięce ubranka na kanapie, niedokończona książka na parapecie. Usiadłem i zacząłem płakać pierwszy raz od lat.

Wieczorem przyszła mama.
– Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona.
– Odeszła przez ciebie! – wykrzyczałem jej prosto w twarz.
– Przesadzasz! Ja tylko chciałam pomóc!
– Pomóc? Ty nas zniszczyłaś!

Mama rozpłakała się i wybiegła z mieszkania. Po raz pierwszy zobaczyłem ją bezbronną.

Przez kolejne dni szukałem Zuzki wszędzie: u znajomych, w pracy, na Facebooku. Napisałem jej setki wiadomości:
„Zuzka, proszę odezwij się! Kocham cię! Tęsknię za tobą i dziećmi!”
Nie odpowiadała.

Po tygodniu dostałem maila od jej prawnika: „Pani Zuzanna wnosi o separację i ograniczenie kontaktów z dziećmi do czasu wyjaśnienia sytuacji rodzinnej”.

To był cios prosto w serce. Próbowałem wszystkiego: terapii rodzinnej, rozmów z mamą, listów do Zuzki. Nic nie pomagało.

Któregoś dnia spotkałem ją przypadkiem w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z dwoma nosidełkami i wyglądała na wykończoną.
– Zuzka…
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Marcinie… Ja już nie mogłam dłużej walczyć z twoją matką i twoją biernością.
– Przepraszam…
– Za późno na przeprosiny.

Wyszła bez słowa więcej. Stałem tam jak słup soli, czując jak moje życie rozsypuje się na kawałki.

Dziś minęły trzy miesiące od tamtego dnia w szpitalu. Widuję dzieci raz w tygodniu pod nadzorem kuratora. Mama przestała mnie odwiedzać – chyba pierwszy raz zrozumiała, jak bardzo wszystko popsuła.

Ciągle pytam siebie: czy mogłem coś zrobić inaczej? Czy gdybym wcześniej postawił granice mamie, miałbym dziś rodzinę przy sobie?

Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Czy da się jeszcze odbudować zaufanie po takim dramacie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?