Zatrute dziedzictwo: Historia rodziny, która nigdy nie była rodziną
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Miałam wtedy dwanaście lat i już wiedziałam, że w tym domu nie wolno płakać. Mama, Maria, stała w kuchni z papierosem w ustach i patrzyła na mnie tak, jakby widziała w mojej twarzy wszystko, czego w życiu nie chciała. — Znowu się spóźniłaś, Lena! — wrzasnęła, a popiół z papierosa spadł na podłogę. — Co ty sobie wyobrażasz? Że ja tu będę na ciebie czekać całe życie?
— Przepraszam, autobus się spóźnił… — zaczęłam tłumaczyć, ale wiedziałam, że to nie ma znaczenia. W tym domu nigdy nie miało.
Ojciec, Andrzej, siedział w dużym pokoju przed telewizorem. Zawsze z puszką piwa, zawsze z tym samym wyrazem twarzy — obojętnym, jakby nic go nie dotyczyło. — Daj jej spokój, Mario — mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu. — Dziecko jak dziecko.
— Ty się nie wtrącaj! — syknęła matka. — Gdybyś był lepszym ojcem, może nie musiałabym wszystkiego robić sama!
Wiedziałam, że zaraz się zacznie. Kłótnie były u nas codziennością. Czasem ciche, podszyte jadem, czasem głośne, z trzaskaniem talerzami i przekleństwami. Najgorsze były te ciche dni, kiedy matka milczała i patrzyła na mnie z pogardą.
Miałam młodszego brata, Pawła. Był o cztery lata młodszy i zawsze chował się za mną, kiedy matka podnosiła głos. — Lena, chodź do mnie — szeptał, a ja brałam go za rękę i zamykaliśmy się w moim pokoju. Tam opowiadałam mu bajki, wymyślałam historie o innych rodzinach, gdzie dzieci są kochane i bezpieczne.
Pewnego dnia, kiedy miałam czternaście lat, matka wróciła do domu pijana. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. — Wszystko przez was! — krzyczała, rzucając torebką o ścianę. — Gdyby nie wy, byłabym kimś! Mogłabym wyjechać do Warszawy, mieć życie!
Ojciec próbował ją uspokoić, ale ona tylko go odepchnęła. — Ty też jesteś winny! — wrzeszczała. — Przez ciebie tu utknęłam!
Tej nocy po raz pierwszy zobaczyłam, jak matka płacze. Siedziała na podłodze w kuchni i szlochała. Chciałam do niej podejść, przytulić ją, ale usłyszałam tylko: — Wynoś się! Nie chcę cię widzieć!
Od tamtej pory coś się zmieniło. Matka coraz częściej znikała na całe noce. Wracała rano, zmęczona, z podkrążonymi oczami. Ojciec przestał się odzywać. Paweł zamknął się w sobie.
W szkole nikt nie wiedział, co dzieje się w moim domu. Nosiłam maskę uśmiechu, by nikt nie pytał. Ale nauczycielka od polskiego, pani Zielińska, pewnego dnia zatrzymała mnie po lekcji.
— Lena, wszystko w porządku? — zapytała cicho.
Chciałam powiedzieć „tak”, ale głos ugrzązł mi w gardle. — Tak, proszę pani — wyszeptałam i uciekłam do łazienki, gdzie po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie na łzy.
Mijały lata. Paweł zaczął sprawiać problemy w szkole. Wagarował, wdawał się w bójki. Matka coraz częściej znikała, a kiedy była w domu, wyżywała się na nas. Ojciec pił już nie tylko wieczorami, ale i rano.
Pewnego dnia Paweł nie wrócił na noc. Szukałam go po całym osiedlu. Znalazłam go na klatce schodowej, skulonego pod drzwiami sąsiadów.
— Nie chcę tam wracać — powiedział cicho. — Boję się mamy.
Przytuliłam go najmocniej, jak potrafiłam. — Masz mnie, Paweł. Zawsze będziesz miał mnie.
W liceum poznałam Bartka. Był inny niż wszyscy chłopcy — czuły, troskliwy. Szybko się zakochałam. Opowiedziałam mu o swoim domu, o matce, która nigdy mnie nie przytuliła, o ojcu, który był tylko cieniem. Bartek słuchał i mówił: — Lena, zasługujesz na coś lepszego. Zasługujesz na miłość.
Zaczęłam marzyć o ucieczce. O tym, że kiedyś wyjadę z tego miasta, zostawię wszystko za sobą. Ale Paweł… Nie mogłam go zostawić.
Matka dowiedziała się o Bartku. — Myślisz, że ktoś taki jak ty zasługuje na szczęście? — zapytała z pogardą. — Jesteś taka sama jak ja. Prędzej czy później zniszczysz wszystko, czego dotkniesz.
Te słowa bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze krzyki i uderzenia.
Kiedy miałam osiemnaście lat, matka zniknęła na dobre. Pewnego dnia po prostu nie wróciła. Ojciec pił już wtedy bez przerwy. Paweł miał piętnaście lat i był na najlepszej drodze do powtórzenia jej błędów.
Musiałam dorosnąć w jeden dzień. Pracowałam po szkole w sklepie spożywczym, żeby mieć za co kupić jedzenie. Bartek pomagał mi, jak mógł, ale jego rodzice nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. — Ta dziewczyna ciągnie cię w dół — mówiła jego matka. — Ma złą krew.
Zerwaliśmy po roku. Bartek nie wytrzymał presji rodziny.
Paweł zaczął kraść. Najpierw drobiazgi ze sklepu, potem pieniądze z portfela ojca. Złapali go na gorącym uczynku. Policja, sąd rodzinny, kurator. Ja byłam już wtedy na studiach w Poznaniu, ale wracałam co weekend do domu, żeby ratować brata przed samym sobą.
Ojciec zmarł na marskość wątroby, kiedy miałam dwadzieścia dwa lata. Pogrzeb był cichy, przyszło tylko kilku sąsiadów. Matka nie pojawiła się nawet wtedy.
Po śmierci ojca Paweł zamieszkał ze mną w Poznaniu. Próbowałam mu pomóc, ale on coraz bardziej się oddalał. Alkohol, narkotyki, bójki. W końcu trafił do poprawczaka.
Zostałam sama. Przez lata próbowałam zbudować własne życie — pracowałam, studiowałam, miałam kilku partnerów, ale zawsze coś się psuło. W głowie słyszałam głos matki: „Jesteś taka sama jak ja”.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka z rodzinnej wsi. — Lena, twoja matka jest w szpitalu. Rak wątroby. Chce cię zobaczyć.
Pojechałam tam z duszą na ramieniu. W sali leżała kobieta, której prawie nie poznałam. Wychudzona, zgaszona, bez siły.
— Lena… — wyszeptała. — Przepraszam.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę chciałam ją przytulić, ale nie potrafiłam. — Dlaczego? — zapytałam tylko. — Dlaczego nas tak skrzywdziłaś?
Matka spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. — Nie umiałam inaczej. Mnie też nikt nie kochał.
Wyszłam ze szpitala z poczuciem pustki. Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że sam był ofiarą? Czy to wystarczy?
Dziś mam trzydzieści lat. Pracuję jako psycholożka w poradni rodzinnej. Pomagam dzieciom takim jak ja i Paweł. Mój brat wyszedł na prostą — pracuje w warsztacie samochodowym, ma żonę i syna. Rzadko rozmawiamy o przeszłości.
Czasem patrzę w lustro i widzę w sobie matkę. Boję się, że nigdy nie wyrwę się z tego zatrutego dziedzictwa. Ale próbuję każdego dnia.
Czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy przeszłość zawsze będzie nas ścigać? Co wy o tym myślicie?