Zimny chleb, gorące łzy – historia Magdaleny z Pruszkowa
Drzwi trzasnęły za mną z hukiem, a echo tego dźwięku odbiło się w pustym, zimnym przedpokoju. Przemarznięte dłonie ledwo trzymały siatki z zakupami. W klatce schodowej ktoś kłócił się przez telefon – głos kobiety niósł się po ścianach jak wyrzut sumienia. „Magda! Magda!” – usłyszałam stłumione wołanie zza drzwi. To mama. Znowu. Zawsze wtedy, gdy najbardziej marzę o chwili ciszy.
Wpadłam do kuchni, rzucając siatki na podłogę. Woda z butów rozlała się na płytki. „Już jestem!” – krzyknęłam, choć wiedziałam, że nie usłyszy. Odkąd przeszła drugi udar, słuch i pamięć uciekły jej jak ciepło z tego mieszkania. Weszłam do jej pokoju – zapach leków, starego kremu Nivea i czegoś jeszcze, czego nie umiem nazwać, uderzył mnie w twarz.
– Magda… – wycharczała mama, patrząc na mnie oczami pełnymi lęku i żalu. – Pomóż mi…
Podniosłam ją z łóżka, poprawiłam poduszkę. „Zaraz zrobię ci herbatę” – powiedziałam łagodnie, choć w środku miałam ochotę krzyczeć. Ile jeszcze wytrzymam? Ile jeszcze razy będę zmieniać jej pieluchy, podawać leki, znosić jej pretensje i żale?
Kiedyś byłam kimś innym. Miałam marzenia – chciałam być nauczycielką polskiego, pisać książki, podróżować. Ale życie w Pruszkowie nie zna litości dla takich jak ja. Ojciec odszedł do innej kobiety, gdy miałam szesnaście lat. Zostawił nas z długami i pustką w lodówce. Brat – starszy ode mnie o cztery lata Paweł – obiecywał, że będzie mnie chronił. Skończyło się na tym, że uciekł do Anglii zaraz po maturze.
– Muszę ratować siebie, Magda – powiedział mi wtedy przez telefon. – Tu nie ma dla mnie przyszłości.
A dla mnie była? Ktoś musiał zostać z mamą. Ktoś musiał płacić rachunki, gotować zupę z resztek i znosić jej humory. Paweł wysyłał pieniądze przez pierwsze dwa lata. Potem znalazł sobie dziewczynę, potem drugą, potem przestał odbierać telefony.
Pamiętam dzień, w którym mama pierwszy raz upadła w łazience. Byłam wtedy w pracy – dorabiałam jako kasjerka w Biedronce na Żbikowie. Zadzwoniła sąsiadka: „Pani Magdo, mama leży na podłodze i nie może się ruszyć”. Rzuciłam wszystko i pobiegłam do domu. Od tamtej pory już nic nie było takie samo.
– Po co ci ta praca? – pytała mama, gdy wracałam wieczorem zmęczona do granic możliwości. – I tak nic z tego nie masz.
Nie miałam siły tłumaczyć jej, że bez tej pracy nie byłoby na czynsz ani na jej leki. Czasem miałam ochotę wyjść i nie wrócić nigdy więcej.
Najgorsze były święta. Wszyscy wokół mówili o rodzinie, miłości i bliskości. U nas był tylko stół przykryty ceratą i mama narzekająca na wszystko: że barszcz za kwaśny, że karp śmierdzi mułem, że Paweł nawet nie zadzwonił.
– On ma swoje życie – próbowałam ją bronić.
– Ty też powinnaś mieć! – rzucała mi w twarz.
Ale jak? Kiedy? Z kim?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Halina z Gdańska:
– Magda, przyjedź do nas na wakacje. Odpoczniesz trochę.
– Nie mogę zostawić mamy samej.
– Zatrudnij opiekunkę! Pomogę ci finansowo.
Opiekunka przyszła raz. Mama zrobiła jej taki cyrk, że kobieta uciekła po godzinie z płaczem.
– Ty jesteś moją córką! Ty masz się mną zajmować! – krzyczała mama tak głośno, że sąsiedzi dzwonili do drzwi.
Czasem myślę o tym wszystkim jak o złym śnie. Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że rozmawiam sama ze sobą w kuchni.
– Magda, co ty robisz ze swoim życiem? – pytam odbicie w oknie.
W pracy nikt nie wie o moim drugim życiu. Uśmiecham się do klientów, żartuję z koleżankami z kasy. Tylko czasem ktoś zauważy cienie pod oczami albo drżące ręce.
– Wszystko dobrze? – pyta Anka z działu pieczywa.
– Jasne – odpowiadam automatycznie.
Wieczorami siadam przy komputerze i piszę opowiadania do szuflady. To jedyna rzecz, która jeszcze daje mi oddech. Marzę o tym, żeby kiedyś ktoś je przeczytał.
Największy dramat przyszedł w zeszłym roku. Mama trafiła do szpitala z zapaleniem płuc. Lekarz spojrzał na mnie poważnie:
– Musi pani pomyśleć o domu opieki.
– Nie stać mnie na to – odpowiedziałam cicho.
– A rodzeństwo?
– Brat mieszka za granicą i nie interesuje się nami.
Lekarz pokiwał głową ze współczuciem. Wróciłyśmy do domu po dwóch tygodniach. Mama była jeszcze słabsza niż wcześniej.
Któregoś dnia Paweł zadzwonił niespodziewanie:
– Słuchaj… Może byś sprzedała mieszkanie i zamieszkała gdzieś bliżej mnie? Tu jest praca, życie jest łatwiejsze…
– A mama?
– No… może dom opieki? Albo…
Rzuciłam słuchawką o stół. Przez tydzień nie mogłam spać ze złości.
Czasem mam ochotę napisać do niego list:
„Drogi Pawle,
Nie wiem już, kim jesteśmy dla siebie. Ty masz swoje życie, ja mam swoją codzienność pełną pieluch i leków. Może kiedyś spotkamy się na neutralnym gruncie i powiemy sobie wszystko w oczy?”
Ale nigdy nie wysyłam tych słów.
Ostatnio mama coraz częściej patrzy na mnie jak na obcą osobę.
– Gdzie jest Magda? – pyta czasem szeptem.
– Jestem tutaj, mamo – odpowiadam cicho.
Ale ona już nie słyszy.
Wczoraj wieczorem usiadłam przy stole z kromką zimnego chleba i kubkiem herbaty. Spojrzałam na swoje ręce: popękane od zimna, spracowane ponad miarę trzydziestolatki.
Czy to już wszystko? Czy tak wygląda życie kobiety w Polsce XXI wieku?
A może jeszcze nie jest za późno?
Czy ktoś z was też czuje się czasem jak tło własnej historii?