Zimowa Tajemnica: Historia o zdradzie, rodzinnych sekretach i nowym początku
Zimno szczypało mnie w policzki, kiedy wbiegłam po schodach na trzecie piętro naszego bloku na warszawskim Bródnie. Klucze dzwoniły w dłoni, a serce waliło jak młot – nie z powodu mrozu, ale z ekscytacji. W torebce miałam dwa bilety do Lizbony, które kupiłam za ostatnie oszczędności. Chciałam zrobić niespodziankę mężowi – Marcinowi. Od miesięcy powtarzał, że marzy o świętach bez śniegu, bez karpia i rodzinnych kłótni. Chciałam mu to dać. Chciałam nam to dać.
Wpadłam do mieszkania, rzuciłam płaszcz na krzesło i od razu schowałam kopertę pod choinką. W kuchni nastawiłam wodę na herbatę, a potem zaczęłam przygotowywać kolację – jego ulubione pierogi ruskie, które zawsze poprawiały mu humor po ciężkim dniu w pracy. Co chwilę zerkałam na zegar. Marcin powinien być już w domu.
Godzina dziewiętnasta. Osiemnasta trzydzieści miał kończyć dyżur w szpitalu. Zawsze dzwonił, kiedy się spóźniał. Teraz cisza. Wysłałam mu SMS-a: „Gdzie jesteś? Kolacja czeka!”. Brak odpowiedzi.
O dwudziestej zaczęłam się niepokoić. Zadzwoniłam do niego – telefon wyłączony. Przypomniałam sobie, jak kiedyś wrócił późno i tłumaczył się korkami na Trasie Toruńskiej. Ale dziś był piątek, śnieg sparaliżował miasto, może naprawdę utknął? Próbowałam się uspokoić.
Wtedy zadzwoniła domofonem teściowa – pani Halina. Zawsze pojawiała się bez zapowiedzi, z torbą pełną słoików i pretensji.
– Dzień dobry, pani Halino – powiedziałam przez domofon, starając się brzmieć uprzejmie.
– Dzień dobry? To już wieczór! Gdzie Marcin? – usłyszałam jej lodowaty głos.
– Jeszcze nie wrócił z pracy.
– Aha… Pewnie znowu gdzieś się włóczy. Ty go w ogóle nie pilnujesz! – rzuciła z wyrzutem.
Zacisnęłam zęby. Nie miałam siły na kolejną kłótnię o to, że nie jestem wystarczająco dobrą żoną dla jej syna.
– Może zrobię herbaty? – zaproponowałam, wpuszczając ją do środka.
– Nie trzeba. Przyszłam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ostatnio Marcin wyglądał na zmęczonego. Może powinnaś bardziej o niego dbać? – spojrzała na mnie z góry.
Chciałam krzyknąć: „To ja tu gotuję, sprzątam, pracuję na dwa etaty i jeszcze muszę znosić twoje uwagi!” Ale milczałam. Zawsze milczałam przy niej.
Po pół godzinie wyszła, rzucając jeszcze przez ramię:
– Jakby coś się działo, dzwoń do mnie, nie do niego! On ma ważniejsze sprawy niż twoje humory.
Zostałam sama w ciszy. Wpatrywałam się w kopertę pod choinką i czułam narastający niepokój.
O dwudziestej drugiej zadzwonił telefon. Numer Marcina. Odetchnęłam z ulgą i odebrałam natychmiast.
– Marcin! Gdzie jesteś?!
Ale to nie był jego głos.
– Dobry wieczór… – odezwała się kobieta, głosem miękkim i pewnym siebie. – Proszę się nie martwić o Marcina. Jest u mnie. Śpi.
Zamarłam.
– Kim pani jest? Co pani robi z moim mężem?!
– To chyba oczywiste… – zaśmiała się cicho. – Może powinna pani porozmawiać z nim rano? Dobranoc.
Rozłączyła się.
Upadłam na podłogę jak rażona piorunem. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Potem wybuchnęłam płaczem tak głośnym, że sąsiadka z dołu zapukała do drzwi.
– Pani Aniu, wszystko w porządku?
– Tak… przepraszam…
Nie spałam całą noc. Rano Marcin wrócił do domu jak gdyby nigdy nic. Pachniał damskimi perfumami i winem.
– Gdzie byłeś?!
– U kolegi… Piotrka. Piliśmy trochę…
– Piotrka? – zapytałam drżącym głosem. – A może u koleżanki?
Zbladł.
– O czym ty mówisz?
– Dzwoniła do mnie jakaś kobieta z twojego telefonu! Powiedziała, że u niej śpisz!
Przez chwilę patrzył na mnie pustym wzrokiem, potem zaczął krzyczeć:
– Zawsze musisz robić afery! To przez ciebie muszę czasem odpocząć! Twoja matka, twoja praca, twoje wieczne pretensje!
Wtedy pękło we mnie coś ostatecznie.
– To koniec, Marcin. Nie chcę już tak żyć.
Wybiegł trzaskając drzwiami. Po chwili zadzwoniła teściowa:
– Co ty zrobiłaś mojemu synowi?!
– Może powinna pani spytać jego…
Przez kolejne dni Marcin nie wracał do domu. Teściowa wydzwaniała codziennie, grożąc mi sądem i odebraniem mieszkania (które kupiliśmy razem na kredyt). Moja matka powtarzała: „Nie rób głupstw! Każdy facet czasem zdradzi! Ważne, żeby wracał do domu!”
Czułam się jak w potrzasku między dwoma rodzinami, które bardziej dbały o pozory niż o moje uczucia.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura – Basia – zauważyła moje czerwone oczy.
– Anka, co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. Przytuliła mnie mocno.
– Wiesz co? Moja mama też całe życie znosiła zdrady ojca. Zawsze mówiła: „Dla dzieci”. Ale ja już wtedy wiedziałam, że nigdy nie pozwolę sobie na takie upokorzenie.
Tej nocy długo myślałam o jej słowach. Rano spakowałam walizkę i pojechałam do siostry do Poznania. Tam przez tydzień płakałam i próbowałam poskładać siebie na nowo.
Marcin dzwonił kilka razy:
– Wróć! Przepraszam! To był błąd!
Ale ja już wiedziałam, że nie chcę wracać do życia pełnego kłamstw i strachu przed kolejnym telefonem od obcej kobiety czy teściowej.
Po miesiącu złożyliśmy papiery rozwodowe. Teściowa przestała dzwonić dopiero wtedy, gdy dowiedziała się, że mieszkanie zostaje przy mnie (Marcin nie chciał już walczyć).
Minął rok od tamtej zimowej nocy. Nadal czasem boli mnie serce na widok par spacerujących po parku czy reklam świątecznych wyjazdów nad morze czy za granicę. Ale nauczyłam się żyć dla siebie – nie dla innych.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce tkwi w takich relacjach tylko dlatego, że „tak trzeba”, „co ludzie powiedzą”, „dla dzieci”? Czy naprawdę warto poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań?
A wy? Czy mieliście odwagę postawić granicę i zacząć żyć po swojemu?