Kiedy miłość staje się klatką – Ucieczka z własnego domu

– Nie wytrzymam już dłużej, Krzysztof! – wrzasnęłam, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bałam się, że zaraz pęknie. W kuchni pachniało jeszcze niedzielnym rosołem, ale ten zapach nie kojarzył mi się już z domem. Krzysztof i jego matka, pani Teresa, wyszli godzinę temu do kościoła. Wiedziałam, że to moja jedyna szansa. Walizka stała już w przedpokoju, spakowana w pośpiechu: kilka ubrań, dokumenty, zdjęcie z dzieciństwa. Stałam przy oknie i patrzyłam na szarą, mokrą ulicę na warszawskiej Woli. Czy naprawdę to zrobię?

Kiedy wychodziłam za Krzysztofa, byłam pewna, że znalazłam kogoś, kto mnie pokocha i ochroni przed światem. Ale już podczas pierwszego wspólnego obiadu pani Teresa zaczęła swoje: „Ania, ziemniaki się rozgotowały. Ania, dlaczego nie prasujesz koszul tak jak ja?” Próbowałam być miła, uśmiechać się, udowadniać, że jestem dobrą żoną. Ale z każdym dniem czułam się coraz mniej sobą.

Krzysztof nigdy nie stanął po mojej stronie. „Mama już taka jest. Nie przejmuj się” – powtarzał. Ale jak miałam się nie przejmować, skoro codziennie słyszałam, że jestem niewystarczająca? Że nie umiem prowadzić domu? Że nie jestem taką kobietą, jakiej on potrzebuje?

Pamiętam tamtą niedzielę, kiedy pani Teresa po raz kolejny skrytykowała mój obiad i szepnęła do Krzysztofa: „Nie rozumiem, synku, czemu nie wybrałeś sobie porządnej dziewczyny.” Myślała, że nie słyszę. Ale słyszałam. I wtedy coś we mnie pękło.

Wieczorem siedziałam w łazience i patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Kim jest ta kobieta z podkrążonymi oczami? Gdzie podziała się Ania, która śmiała się głośno i marzyła o podróżach? Która wierzyła w miłość?

Teraz stoję w przedpokoju i słyszę deszcz bębniący o parapet. Telefon zaczyna wibrować – Krzysztof dzwoni. Nie odbieram. Siadam na ławce przy drzwiach i po raz pierwszy od dawna płaczę naprawdę – głośno, bez wstydu.

Wstaję. Zakładam płaszcz, biorę walizkę. Przed wyjściem jeszcze raz spoglądam na mieszkanie: widzę panią Teresę, jak rano będzie krzyczeć: „Gdzie jest Ania?” Widzę Krzysztofa – może po raz pierwszy zrozumie, co stracił.

Wychodzę na ulicę. Deszcz leje mi się po twarzy, ale nie dbam o to. Idę na przystanek tramwajowy. Nie mam planu – chcę tylko uciec. Moja przyjaciółka Magda mieszka na Pradze; mam nadzieję, że mnie przygarnie.

W tramwaju obserwuję ludzi. Starsza pani uśmiecha się do mnie: „Wszystko w porządku, kochanie?” Kiwnęłam głową – ale w środku krzyczałam.

Magda otwiera drzwi zanim jeszcze zdążę zadzwonić. Widzi moje czerwone oczy i walizkę. „Chodź do środka” – mówi tylko i mocno mnie przytula.

Pierwszej nocy prawie nie śpię. Myśli wirują mi w głowie: Co teraz? Czy wrócę? Czy mi wybaczą? Czy ja sobie wybaczę?

Rano Magda robi mi kawę. „Ania,” mówi cicho, „wiesz… wiele kobiet myśli, że muszą wszystko znosić dla rodziny. Ale to nieprawda. Masz prawo być szczęśliwa.” Po raz pierwszy od dawna czuję nadzieję.

Po południu dostaję SMS-a od Krzysztofa: „Gdzie jesteś? Wróć do domu! Mama się martwi.” Czytam go kilka razy. Dom? Gdzie jest mój dom?

Mijają dni. Dzwoni mama – płacze: „Córeczko, co ludzie powiedzą? Nie rób tego!” Ale pierwszy raz w życiu nie obchodzi mnie opinia innych.

Wieczorem Magda siada obok mnie: „Ania, czego ty chcesz?” Długo milczę. W końcu mówię: „Chcę żyć. Nie tylko przetrwać.” I wtedy wiem: nie wrócę.

Szukam pracy – jest ciężko, ale znajduję pół etatu w małej księgarni na Grochowie. Zarabiam niewiele, ale każdego dnia czuję się trochę silniejsza.

Krzysztof próbuje jeszcze raz: „Daj nam szansę! Zmienimy się!” Ale już mu nie wierzę. Pani Teresa pisze list – pełen wyrzutów i pretensji.

Ale teraz wiem: nie muszę żyć według cudzych oczekiwań. Mam prawo być sobą.

Czasem dopada mnie poczucie winy – przecież od dziecka uczono mnie: rodzina jest najważniejsza. Ale co jeśli rodzina rani? Jeśli dusi?

Siedzę teraz w małym wynajmowanym pokoju na Pradze – jestem sama, ale wolna. Czasem jeszcze się boję; czasem jeszcze płaczę. Ale każdego dnia jestem odrobinę odważniejsza.

Ile jeszcze kobiet w Polsce żyje tak jak ja? Ile z nich znajdzie w sobie siłę, by odejść? Czy kiedyś nadejdzie dzień, gdy nie będziemy musiały wybierać między miłością a sobą samą?