Miłość, której nigdy nie było: Opowieść o życiu w cieniu cudzych oczekiwań

— Powiesz mi w końcu, co się dzieje? — zapytał Paweł, stukając nerwowo palcami o blat kuchennego stołu. Jego głos był cichy, ale wyczuwałam w nim napięcie, które narastało od miesięcy. W kuchni pachniało kawą i świeżym chlebem, a za oknem, na podwórku w Radomiu, dzieci sąsiadów grały w piłkę. Mój świat był uporządkowany, przewidywalny, a jednak w środku czułam się jakby ktoś rozrywał mnie na strzępy.

Patrzyłam przez okno, nie mogąc zebrać się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. — Nic mi nie jest, po prostu jestem zmęczona — skłamałam, jak robiłam to już tyle razy.

Paweł westchnął i odsunął krzesło. Wiedziałam, że go ranię milczeniem, ale prawda bolałaby go jeszcze bardziej. Bo prawda była prosta: nigdy go nie kochałam.

Moja historia zaczęła się na długo przed Pawłem. Dorastałam w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Grochowie z mamą i babcią. Ojciec odszedł, gdy miałam osiem lat. Mama pracowała na dwa etaty, babcia była surowa i powtarzała: „Tylko nie zostań sama jak twoja matka.”

Od dziecka uczono mnie, że samotność to największa klęska kobiety. Lepiej być z kimkolwiek niż samą. Bałam się pustego mieszkania i ciszy odbijającej się echem od ścian.

Pawła poznałam na studiach pedagogicznych. Był spokojny, pracowity, z dobrej rodziny spod Radomia. Jego mama, pani Teresa, od razu mnie polubiła. „Widać, że jesteś porządna dziewczyna,” mówiła, podając mi domowe ciasto.

Nie byłam zakochana w Pawle. Był mi bliski, ale serce nigdy nie zabiło mocniej na jego widok. Kiedy jednak oświadczył mi się w maju, pod kwitnącymi kasztanami na Polach Mokotowskich, powiedziałam „tak”. Może dlatego, że wszystkie moje koleżanki już były zaręczone albo w ciąży. Może dlatego, że chciałam, by mama była ze mnie dumna.

Pierwsza kłótnia wybuchła już na weselu. Siostra Pawła, Aneta, nie chciała zatańczyć z moją rodziną poloneza. Moja mama się obraziła i usiadła przy stole. Paweł milczał. Wtedy po raz pierwszy poczułam się samotna wśród ludzi.

Po ślubie zamieszkaliśmy w jego mieszkaniu na osiedlu Ustronie. Wszystko było nowe i czyste, ale dla mnie pachniało obcością. Paweł był troskliwy — przynosił mi śniadanie do łóżka, kupował kwiaty w każdą sobotę na targu przy ulicy Słowackiego. Ale ja każdej nocy płakałam po cichu w łazience.

Pewnego wieczoru przyłapał mnie na wycieraniu łez.
— Co ci jest? — zapytał zdezorientowany.
— Nic… — wyszeptałam.
Nie miałam odwagi powiedzieć: „Brakuje mi miłości.”

Lata mijały. Paweł awansował w pracy, ja uczyłam polskiego w podstawówce. Dzieci nie mieliśmy — najpierw nie spieszyliśmy się, potem już nie wychodziło. Wszyscy pytali: „Kiedy wreszcie dziecko?” Mama Pawła przynosiła mi zioła i rady:
— Pij rumianek z pokrzywą, to pomogło mojej kuzynce.

Moja mama patrzyła na mnie z żalem:
— Jeśli go nie kochasz, dlaczego zostałaś?
Nie umiałam odpowiedzieć. Może dlatego, że nie miałam dokąd pójść. Może dlatego, że nie wiedziałam, jak wygląda życie bez kogoś obok.

Wtedy pojawiła się Justyna — koleżanka Pawła z pracy. Zawsze uśmiechnięta, energiczna, z burzą rudych włosów. Paweł często o niej wspominał:
— Justyna mówi, że powinniśmy pojechać w Bieszczady.
— Justyna uważa, że powinienem poprosić o podwyżkę.

Zaczęłam czuć zazdrość, której nie rozumiałam. Nie kochałam Pawła, ale nie chciałam go stracić. Byłam do niego przywiązana jak do starego swetra.

Pewnego wieczoru Paweł powiedział:
— Justyna się rozwodzi. Potrzebuje wsparcia.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
— A ty?
— Ja? Po prostu jej pomagam jako przyjaciel.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Po raz pierwszy chciałam, żeby odszedł — ale gdyby to zrobił, kim bym była? Kolejną kobietą, którą zostawiono.

Rodzinne święta stały się udręką. Rodzina Pawła pytała:
— Kiedy dziecko?
— Na co czekacie?
Moja mama szeptała:
— Jeśli już nie możesz, wróć do domu.
Ale dokąd? Do pokoju z dzieciństwa, między stare plakaty i zapach wilgotnych książek?

Pewnego dnia Paweł spojrzał na mnie jak na obcą osobę:
— Czy ty mnie w ogóle kochasz?
Długo milczałam.
— Nie wiem — powiedziałam szczerze po raz pierwszy.
Uśmiechnął się smutno:
— Ja też już nie wiem, kim jesteśmy.

Zaczęliśmy żyć jak współlokatorzy. On wracał późno z pracy, ja oglądałam seriale do nocy. Czasem odwiedzaliśmy razem rodziców, udając szczęśliwą parę.

Zimą dostałam propozycję pracy w Gdańsku — daleko od wszystkiego, co znałam. Po raz pierwszy poczułam cień nadziei na zmianę.
— Pojedziesz ze mną? — zapytałam Pawła.
Pokręcił głową:
— Moje życie jest tutaj.

Tej nocy spakowałam walizki i pojechałam do mamy na Grochów. Siedziałam w starej fotelu i patrzyłam przez okno na śnieg spadający na dachy bloków.
Mama przytuliła mnie:
— Dasz sobie radę.
Ale nie wierzyłam ani jej, ani sobie.

W Gdańsku zaczęłam od nowa. Nowa praca, nowi ludzie. Po raz pierwszy byłam sama — i po raz pierwszy nie płakałam z tego powodu. Uczyłam się gotować dla jednej osoby, spacerowałam sama po plaży i piłam kawę bez towarzystwa.

Paweł czasem pisał:
— Wszystko w porządku?
Odpowiadałam krótko:
— Tak.
Wkrótce ożenił się z Justyną. Widziałam zdjęcia na Facebooku: ona w ciąży, on szczęśliwy.

Moja mama przestała mówić o ślubie czy dzieciach. Czasem tylko patrzyła na mnie z troską:
— Jesteś szczęśliwa?
Nie znałam odpowiedzi.

Dziś mam 38 lat i mieszkam sama w małym mieszkaniu blisko centrum Gdańska. Mam kota i kilka przyjaciółek, które przeszły podobną drogę jak ja. Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym została z Pawłem — może mielibyśmy dzieci, może żylibyśmy w kłamstwie do końca życia.

Ale teraz wiem: samotność to nie najgorsze, co może cię spotkać. Najgorsze to stracić siebie, próbując spełnić cudze oczekiwania.

Czasem siedzę sama przy oknie i pytam siebie: Czy naprawdę jesteśmy wolne, by wybierać własną drogę? A może wciąż rządzi nami strach przed samotnością? Czy wy kiedyś zgodziliście się na życie, którego nie chcieliście — tylko dlatego, że baliście się opinii innych?