Ostatni świt dla Zosi: Czy mogłam postąpić inaczej? Historia matki, która musiała pożegnać swoje dziecko, by uratować inne życie
— Mamo, czy mogę dziś spać z tobą? — Zosia stała w drzwiach mojej sypialni, trzymając pod pachą swojego pluszowego misia. Była noc, a ja już od godziny przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Nie wiedziałam jeszcze, że to ostatnia noc, kiedy usłyszę jej głos.
Czasem wracam do tej chwili. Do ciepła jej drobnych rączek, do zapachu dziecięcego szamponu na jej włosach. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że za dwa dni będę musiała podjąć decyzję, która rozedrze moje serce na strzępy, wyśmiałabym go. Życie przecież nie jest aż tak okrutne…
Ale życie nie pyta o zgodę.
Wszystko wydarzyło się w środę rano. Zosia wybiegła z klatki schodowej, spiesząc się do szkoły. Kierowca dostawczaka nie zdążył zahamować. Krzyk sąsiadki, sygnały karetki, krew na chodniku. Potem szpital, białe ściany i lekarz o zmęczonych oczach: „Przykro mi, pani Anno. Państwa córka jest w stanie śmierci mózgowej.”
Nie pamiętam, jak długo siedziałam na plastikowym krześle pod oddziałem intensywnej terapii. Mąż, Tomek, płakał w milczeniu. Moja mama modliła się pod nosem. Ja patrzyłam w ścianę i czułam tylko pustkę.
A potem przyszli lekarze z pytaniem: czy zgodzimy się na pobranie organów Zosi? Dla mnie czas się zatrzymał. Słowa odbijały się echem: „serce”, „nerki”, „wątroba”, „inne dzieci mogą żyć”.
— Jak możesz o tym myśleć?! — wrzasnął Tomek, kiedy lekarze wyszli. — To nasze dziecko! Nie pozwolę ich rozcinać!
— Ale może… może to jedyny sens tej tragedii? — wyszeptałam przez łzy. — Może ktoś inny dostanie szansę?
Mama patrzyła na mnie z przerażeniem. — Aniu, to grzech! Zosia powinna spocząć w całości…
Wiedziałam, że cokolwiek zrobię, już zawsze będę miała w sercu ranę. Ale tej nocy siedziałam przy łóżku Zosi i patrzyłam na jej nieruchome ciało. Przypomniałam sobie jej uśmiech, jej pytania o życie i śmierć. Przypomniałam sobie, jak kiedyś powiedziała: „Mamo, jak umrę, chcę być aniołem i pomagać innym dzieciom.”
Podpisałam zgodę.
Tomek przez tydzień nie odzywał się do mnie słowem. Mama płakała i powtarzała modlitwy za duszę Zosi. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: jedni mówili, że jestem bohaterką, inni — że potworem.
Na pogrzebie czułam na sobie spojrzenia sąsiadów. Szeptali: „To ta matka, co oddała dziecko na części.” Ktoś napisał anonimowy list: „Jak mogłaś?!”
Przez wiele tygodni nie wychodziłam z domu. Każdy dźwięk przypominał mi o Zosi. Każda cisza bolała jeszcze bardziej.
Pewnego dnia zadzwonił telefon ze szpitala. Lekarka powiedziała mi, że dzięki organom Zosi troje dzieci dostało szansę na życie. Jedna dziewczynka z Białegostoku — serce Zosi bije teraz w jej piersi.
Nie wiem, czy to przyniosło mi ulgę. Może trochę. Może dzięki temu mogłam w końcu spojrzeć w lustro i nie znienawidzić siebie do końca.
Tomek nigdy mi nie wybaczył. Wyprowadził się do matki i zabrał ze sobą nasze wspólne zdjęcia. Mama przestała ze mną rozmawiać o Zosi — jakby jej istnienie było teraz czymś wstydliwym.
Ale ja wiem jedno: śmierć mojej córki nie była bezsensowna.
Czasem wyobrażam sobie te dzieci — ich matki przytulające je do snu, ich śmiech na placu zabaw. Może gdzieś tam jest dziewczynka, która dzięki Zosi pierwszy raz poszła do szkoły?
Czy postąpiłam słusznie? Czy gdybyście byli na moim miejscu, zrobilibyście to samo? A może powinnam była pozwolić Zosi odejść w spokoju i całości?
Czasem myślę: czy miłość do dziecka polega tylko na trzymaniu go przy sobie… czy też na odwadze oddania go światu? Co wy byście zrobili?