Bez powrotu: błąd nie do naprawienia

Stałem przy oknie mojego nowego mieszkania na obrzeżach Warszawy i miałem wrażenie, że powietrze na zewnątrz stało się gęstsze. Jakby każdy oddech był walką. Wpatrywałem się w szare niebo, a w głowie dudniło jedno zdanie: „Nie ma już powrotu”. Wszystko, co kiedyś wydawało się stabilne i niezniszczalne, rozpadło się w pył.

Telefon zadzwonił po raz trzeci tego wieczoru. Spojrzałem na wyświetlacz — „Mama”. Odrzuciłem połączenie. Nie miałem siły słuchać jej łamiącego się głosu, pytań o to, co się stało, dlaczego nie walczyłem mocniej. Przecież ona nie rozumiała, że czasem nie da się już niczego naprawić.

Jeszcze kilka miesięcy temu byłem innym człowiekiem. Miałem rodzinę, dom na Ursynowie, żonę, która śmiała się z moich żartów, i córkę, która codziennie rano przybiegała do mnie z rysunkiem w ręku. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, a przez to bezpieczne. Ale wtedy pojawiła się ona — Marta. Nowa koleżanka z pracy, z którą początkowo rozmawiałem tylko o projektach. Z czasem zaczęliśmy wychodzić razem na kawę, potem na lunch. Zawsze mówiła mi rzeczy, których nie słyszałem od lat: „Jesteś wyjątkowy”, „Masz w sobie coś, czego inni nie widzą”.

Pamiętam ten wieczór, kiedy wróciłem późno do domu. Żona czekała na mnie w kuchni, a jej oczy były czerwone od płaczu. „Krzysztofie, co się z nami dzieje?” — zapytała cicho. Nie potrafiłem odpowiedzieć. Wtedy jeszcze wierzyłem, że to tylko chwilowe zauroczenie, że wszystko wróci do normy. Ale nie wróciło.

Zdradziłem ją. Najpierw raz, potem drugi. Każde kolejne kłamstwo było łatwiejsze. Wmawiałem sobie, że robię to dla siebie, że mam prawo być szczęśliwy. Ale kiedy żona znalazła wiadomości od Marty w moim telefonie, świat się zatrzymał. Pamiętam jej krzyk, łzy córki i ciszę, która zapadła po moim wyjściu z domu.

Przez kilka tygodni spałem u kolegi na kanapie. Potem wynająłem to mieszkanie na obrzeżach miasta — tanie, zimne i puste. Każdego ranka budziłem się z nadzieją, że to tylko zły sen. Ale rzeczywistość była nieubłagana.

Moja córka przestała odbierać ode mnie telefony. Kiedy przyjechałem pod dom w niedzielę i zadzwoniłem domofonem, usłyszałem tylko jej cichy głos: „Nie chcę cię widzieć”. To bolało bardziej niż wszystko inne.

W pracy Marta szybko straciła zainteresowanie mną. Znalazła sobie kogoś innego — młodszego, bardziej przebojowego. Zostałem sam ze swoim błędem.

Pewnego wieczoru odwiedził mnie ojciec. Przyniósł butelkę wódki i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Synu, co ty najlepszego zrobiłeś? — zapytał bez gniewu, ale z takim smutkiem w oczach, że nie mogłem na niego patrzeć.
— Nie wiem… — odpowiedziałem szczerze.
— Myślałeś o tym wszystkim? O Ani? O Julce?
— Codziennie o nich myślę.
— To dlaczego?
Nie miałem odpowiedzi. Może chciałem poczuć się znów młody? Może byłem tchórzem?

Po jego wyjściu długo siedziałem w ciemności. Próbowałem znaleźć sens w tym wszystkim. Próbowałem usprawiedliwić siebie przed samym sobą.

Kilka dni później spotkałem Anię przypadkiem w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z Julką. Zobaczyła mnie i odwróciła wzrok. Julka spojrzała na mnie z wyrzutem i schowała się za matką.
— Aniu… — zacząłem niepewnie.
— Proszę cię, Krzysztofie — przerwała mi zimno — nie rób nam tego trudniej niż jest.
Chciałem coś powiedzieć Julce, ale ona nawet na mnie nie spojrzała.

Wyszedłem ze sklepu i poczułem się jak cień człowieka, którym kiedyś byłem.

Czas płynął powoli. Każdy dzień był taki sam: praca-dom-praca. Wieczorami siedziałem przy oknie i patrzyłem na światła miasta. Czasem myślałem o tym, żeby zadzwonić do Ani albo napisać list do Julki. Ale bałem się ich reakcji.

Mama dzwoniła coraz rzadziej. Ojciec przestał przychodzić. Znajomi przestali zapraszać mnie na spotkania — jakby zdrada była zaraźliwa.

Pewnej nocy obudził mnie dźwięk telefonu. Wiadomość od Ani: „Julka ma jutro przedstawienie w szkole o 10:00. Jeśli chcesz przyjść — możesz”.

Nie spałem już do rana. Przyszedłem pod szkołę wcześniej niż wszyscy rodzice. Stałem pod ścianą sali gimnastycznej i patrzyłem na córkę występującą na scenie jako aniołek w białej sukience. Była piękna i tak bardzo dorosła jak na swoje dziewięć lat.

Po przedstawieniu podszedłem do niej nieśmiało.
— Julka…
Spojrzała na mnie poważnie.
— Tato…
Chciałem ją przytulić, ale cofnęła się o krok.
— Dlaczego nas zostawiłeś?
Nie potrafiłem odpowiedzieć.
— Przepraszam — wyszeptałem tylko.
Julka odwróciła się i pobiegła do mamy.

Wróciłem do pustego mieszkania i długo płakałem jak dziecko.

Dziś stoję przy tym samym oknie i patrzę na szare niebo Warszawy. Wiem już, że pewnych błędów nie da się naprawić. Że czasem jedna decyzja potrafi przekreślić całe życie.

Czy można jeszcze odnaleźć sens po takim upadku? Czy zasługuję na przebaczenie? Może ktoś z was zna odpowiedź…