Cienie w domu nad morzem – historia Danuty

– Danusia, przyjeżdżaj natychmiast! – głos Krystyny drżał, jakby zaraz miał się złamać. Spojrzałam na ekran telefonu, a potem na teściową, która właśnie stawiała na stole talerz gorącego żurku. W powietrzu unosił się zapach czosnku i majeranku, a za oknem szumiały fale Bałtyku. Była głęboka noc, a ja czułam, jak serce zaczyna mi walić coraz mocniej.

– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć niepokój.

– Przyjedź… proszę… coś się stało z twoim mężem. – Krystyna prawie szeptała, a jej głos był pełen paniki.

Zamarłam. Spojrzałam na teściową. Pani Helena od razu zbladła, jakby przeczuwała najgorsze. Bez słowa rzuciłam na siebie płaszcz i wybiegłam w noc. Wiatr był lodowaty, a piasek pod stopami skrzypiał cicho. Dom Krystyny był zaledwie kilka domów dalej, ale droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność.

Gdy wbiegłam do środka, zobaczyłam Krystynę skuloną przy drzwiach. Jej oczy były czerwone od płaczu.

– On… on leży w łazience… nie reaguje… – wyszeptała.

Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Potem rzuciłam się do łazienki. Mój mąż, Andrzej, leżał na zimnych kafelkach. Był blady jak ściana. Próbowałam go ocucić, krzyczałam jego imię, ale bez skutku. Krystyna już dzwoniła po pogotowie.

Czekając na karetkę, myśli galopowały mi po głowie. Czy to moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Ostatnio kłóciliśmy się coraz częściej. Andrzej był nerwowy, zamknięty w sobie. Odkąd stracił pracę w porcie, wszystko się zmieniło. Przestał rozmawiać ze mną i z dziećmi. Wieczorami znikał na długie spacery nad morzem albo zamykał się w garażu.

Kiedy ratownicy wynosili Andrzeja na noszach, Krystyna złapała mnie za rękę.

– Danusia… on potrzebuje ciebie. Nie możesz go zostawić samego z tym wszystkim.

Poczułam ukłucie żalu i złości jednocześnie. Przecież to ja próbowałam go wspierać! To ja dźwigałam dom na swoich barkach, kiedy on nie miał siły nawet spojrzeć na dzieci! Ale czy naprawdę byłam przy nim? Czy tylko udawałam?

Tej nocy nie spałam ani minuty. Siedziałam przy oknie w domu teściowej i patrzyłam na rozświetlone światłami ambulansu podwórko Krystyny. W głowie słyszałam słowa Andrzeja sprzed tygodnia:

– Ty nic nie rozumiesz! Myślisz tylko o sobie!

Wtedy trzasnęły drzwi i wyszedł z domu. Nie wrócił przez całą noc. Rano powiedziałam dzieciom, że tata musiał wyjechać do pracy.

W szpitalu lekarz powiedział mi, że Andrzej miał atak paniki połączony z silnym wyczerpaniem organizmu. – On jest na granicy załamania nerwowego – powiedział cicho. – Potrzebuje pomocy psychologa i wsparcia rodziny.

Wróciłam do domu nad morzem z poczuciem winy i bezradności. Teściowa patrzyła na mnie surowo.

– Danuta, musisz być silna dla dzieci. Ale nie możesz zapominać o sobie.

Chciałam jej odpowiedzieć coś ostrego, ale zabrakło mi słów. Przecież ona zawsze miała rację – przynajmniej według siebie.

Wieczorem usiadłam przy stole z córką Zosią i synem Michałem. Zosia miała łzy w oczach.

– Mamo, czy tata wróci do domu?

Przytuliłam ją mocno.

– Tak, kochanie. Tata musi trochę odpocząć i wtedy wróci.

Ale sama nie byłam tego pewna.

Następnego dnia przyszła Krystyna z ciastem drożdżowym.

– Danusia… przepraszam, że cię tak wystraszyłam w nocy. Ale bałam się sama wejść do łazienki… Andrzej ostatnio często do mnie zaglądał. Mówił, że nie wie już, co robić ze swoim życiem…

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?

Krystyna spuściła wzrok.

– Myślałam, że to minie… że sam sobie poradzi…

Wtedy poczułam gniew – na nią, na siebie, na Andrzeja. Na cały ten dom pełen cieni i niedopowiedzeń.

Wieczorem zadzwoniła moja mama z Warszawy.

– Danusiu, może przyjedziesz do nas z dziećmi? Odpoczniesz trochę od tego wszystkiego…

Ale ja wiedziałam, że nie mogę uciec. Muszę stawić czoła temu, co się dzieje w naszym domu nad morzem.

Kiedy wróciłam do szpitala odwiedzić Andrzeja, spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Przepraszam… – wyszeptał. – Nie chciałem cię skrzywdzić.

Usiadłam obok niego i po raz pierwszy od dawna poczułam łzy pod powiekami.

– Może oboje potrzebujemy pomocy? Może za dużo udawaliśmy przed sobą?

Nie odpowiedział od razu. Tylko ścisnął moją dłoń tak mocno, jakby bał się ją stracić.

Teraz siedzę przy oknie naszego domu nad morzem i patrzę na fale rozbijające się o brzeg. Wiem jedno: cienie przeszłości nie znikną same. Trzeba je nazwać po imieniu i zmierzyć się z nimi razem – inaczej pochłoną nas wszystkich.

Czy można nauczyć się rozmawiać ze sobą naprawdę? Czy da się odbudować to, co pękło pod ciężarem codzienności? Czasem myślę, że najtrudniej jest przyznać się do własnej bezradności…