Cud wśród łez: Jak po latach walki o dziecko, w końcu usłyszałam płacz mojego syna
– Znowu nie? – głos Marka drżał, choć starał się brzmieć neutralnie. Siedziałam na brzegu wanny, patrząc na test ciążowy, który po raz kolejny pokazał tylko jedną kreskę. Woda w kranie kapała miarowo, jakby odliczała sekundy mojej porażki. W powietrzu wisiała cisza, ciężka i lepka jak mgła nad Wisłą w listopadzie.
– Nie – wyszeptałam. – Przepraszam.
Marek westchnął i wyszedł z łazienki. Słyszałam, jak zamyka za sobą drzwi sypialni. Zostałam sama z własnym rozczarowaniem i poczuciem winy, które od miesięcy nie dawało mi spokoju. To już trzeci rok naszych starań. Trzeci rok pytań, spojrzeń pełnych litości i rad, których nie prosiłam.
Najgorsze były niedziele u teściów. Pani Halina, matka Marka, nie potrafiła powstrzymać się od komentarzy:
– Może powinniście spróbować innej diety? Albo pojechać do Częstochowy? Znam kobietę, która po pielgrzymce od razu zaszła w ciążę.
Marek milczał. Ja uśmiechałam się sztucznie i zaciskałam dłonie pod stołem tak mocno, że paznokcie wbijały mi się w skórę. Po powrocie do domu kłóciliśmy się coraz częściej. On twierdził, że przesadzam, że mama tylko się troszczy. Ja czułam się coraz bardziej samotna.
W pracy też nie było łatwiej. Koleżanki z działu kładły mi rękę na ramieniu:
– Nie martw się, Aniu, jeszcze będziecie mieli dzieci. Zobaczysz!
Nie rozumiały, że te słowa bolą bardziej niż milczenie.
W końcu zdecydowaliśmy się na in vitro. To była nasza ostatnia nadzieja. Sprzedaliśmy samochód, żeby opłacić zabieg. Każda wizyta w klinice była jak egzamin z własnej wartości. Wyniki badań, kolejne zastrzyki, czekanie na telefon z laboratorium…
– Pani Anno, niestety… – głos lekarki był cichy i współczujący – tym razem się nie udało.
Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Marek przytulił mnie wtedy mocno i pierwszy raz od dawna płakaliśmy razem.
Po tamtym niepowodzeniu przestaliśmy rozmawiać o dzieciach. Żyliśmy obok siebie, jakbyśmy bali się dotknąć tej rany. W pracy rzuciłam się w wir obowiązków. Marek coraz częściej zostawał dłużej w biurze.
W listopadzie przyszła wiadomość o śmierci mojego taty. Pogrzeb był zimny i mokry od deszczu. Mama trzymała mnie za rękę, a ja czułam się jak mała dziewczynka zagubiona we mgle dorosłości.
Po powrocie do Warszawy długo nie mogłam dojść do siebie. Pewnego wieczoru zadzwoniła teściowa:
– Aniu, wiem, że jest ci ciężko… Ale może powinniście pomyśleć o adopcji? Przecież tyle dzieci czeka na dom.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Nie miałam już siły tłumaczyć, że to nie takie proste.
Minęły kolejne miesiące. W grudniu poczułam się dziwnie – byłam zmęczona, bolały mnie piersi. Pomyślałam: „Pewnie stres”. Ale coś mnie tknęło i kupiłam test ciążowy.
Tym razem zobaczyłam dwie kreski.
Nie wierzyłam własnym oczom. Zrobiłam drugi test – to samo. Trzeci – znów dwie kreski. Usiadłam na podłodze w łazience i zaczęłam płakać. Ze szczęścia? Ze strachu? Z ulgi?
Marek wrócił późno.
– Co się stało? – zapytał widząc moje czerwone oczy.
Podałam mu test bez słowa. Patrzył na niego długo, potem na mnie. Uśmiechnął się nieśmiało i przytulił mnie tak mocno, jakby chciał zatrzymać ten moment na zawsze.
Ciąża nie była łatwa. Leżałam w szpitalu przez dwa miesiące z powodu zagrożenia poronieniem. Każdy dzień był walką o kolejny oddech naszego dziecka.
W końcu, 23 sierpnia o 3:17 nad ranem usłyszałam pierwszy krzyk mojego syna – Jakuba.
Trzymając go na rękach, płakałam razem z Markiem. Teściowa przyjechała do szpitala z bukietem róż i łzami w oczach:
– Przepraszam cię za wszystko…
Spojrzałam na nią i poczułam ulgę. Może teraz zaczniemy od nowa?
Dziś Kuba ma dwa lata i każdego dnia przypomina mi, że warto było walczyć mimo bólu i zwątpienia. Czasem patrzę na niego i pytam siebie: ile kobiet wokół nas przeżywa podobną historię w ciszy? Czy mamy prawo oceniać ich wybory?
Może cud to nie tylko dziecko – może to też przebaczenie sobie i innym? Co wy o tym myślicie?