„Wstań i zrób mi kawę”: Jak szwagier zburzył nasz domowy spokój na dwa tygodnie
– Wstań i zrób mi kawę – usłyszałam o szóstej rano, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy. Głos szwagra, Zbyszka, rozbrzmiewał w kuchni jak rozkaz. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen, ale kiedy usłyszałam trzask kubka o blat, wiedziałam, że to rzeczywistość.
Mój mąż, Tomek, spał obok jak zabity. Przez chwilę patrzyłam na niego z żalem i złością. To on zaprosił Zbyszka na weekend, „bo przecież rodzina to rodzina”. Zbyszek miał zostać tylko dwa dni, ale już pierwszego wieczoru zaczął narzekać na ból pleców i sugerować, że przydałoby mu się kilka dni odpoczynku. Tomek, jak zwykle, nie potrafił odmówić.
Wstałam, zła i zmęczona. W kuchni Zbyszek siedział rozparty przy stole, w samych bokserkach, z telefonem w ręku. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
– No co tak stoisz? – rzucił. – Kawy nie ma?
Zacisnęłam zęby. Zawsze byłam tą „miłą”, która nie robi problemów. Ale już wtedy poczułam, że coś we mnie pęka.
Przez kolejne dni Zbyszek zachowywał się jak król. Rozstawiał wszystkich po kątach, komentował moje gotowanie („A nie mogłabyś zrobić schabowego jak mama?”), zostawiał brudne naczynia, oglądał telewizję do późna i głośno rozmawiał przez telefon. Moje dzieci, Ania i Kuba, zaczęły się go bać. Ania płakała, bo Zbyszek wyśmiał jej rysunek. Kuba przestał wychodzić z pokoju.
Najgorsze było to, że Tomek nie widział problemu. – Daj spokój, to tylko Zbyszek. On zawsze taki był – powtarzał. – Przecież nie będziemy się kłócić o rodzinę.
Ale ja czułam się coraz gorzej. Mój dom przestał być moją przystanią. Zaczęłam unikać własnej kuchni, bo bałam się kolejnych uwag. Wieczorami płakałam w łazience, żeby dzieci nie słyszały. Czułam się jak służąca we własnym domu.
Pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, zobaczyłam, że Zbyszek przestawia meble w salonie. – Tu będzie lepiej – oznajmił. – A ten dywan to już dawno powinniście wyrzucić.
Nie wytrzymałam.
– Zbyszek, to jest mój dom! – krzyknęłam. – Nie masz prawa niczego tu zmieniać!
Spojrzał na mnie z pogardą.
– Oj, nie przesadzaj. Trochę porządku nikomu nie zaszkodzi.
Tomek wszedł do pokoju i zobaczył naszą kłótnię. Zamiast stanąć po mojej stronie, zaczął mnie uciszać.
– Przestań się czepiać. Zbyszek tylko pomaga.
Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam gotować obiady. Przestałam sprzątać po Zbyszku. Przestałam się uśmiechać. Dzieci patrzyły na mnie z niepokojem, a Tomek coraz częściej wychodził z domu „na spacer”.
Po dwóch tygodniach byłam wrakiem człowieka. Pewnego wieczoru, kiedy Zbyszek znowu zażądał kolacji, powiedziałam spokojnie:
– Nie zrobię ci kolacji. I chcę, żebyś jutro się wyprowadził.
Zbyszek wybuchł śmiechem.
– Ty mi będziesz mówić, co mam robić? Własna rodzina!
Ale tym razem nie ustąpiłam. – To jest mój dom. I moje dzieci. I nie pozwolę, żebyś dłużej tu był.
Tomek patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Przesadzasz…
– Nie. Przesadzasz ty. Jeśli nie potrafisz postawić granic własnemu bratu, to ja to zrobię.
Następnego dnia Zbyszek się spakował. Wyszedł trzaskając drzwiami. Tomek przez kilka dni nie odzywał się do mnie słowem. Dzieci zaczęły się znowu uśmiechać. Powoli odzyskiwałam swój dom.
Dziś wiem, że czasem trzeba być „tą złą”, żeby chronić siebie i swoich najbliższych. Ale czy naprawdę w rodzinie nie ma miejsca na szacunek i granice? Czy zawsze musimy poświęcać siebie dla „dobra rodziny”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?