Portfel mojego męża i moja złota klatka: Czy odważę się wyjść z własnego więzienia?

— Znowu wydałaś tyle na zakupy? — głos Marka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, ściskając paragon w spoconej dłoni. — Przecież mówiłem, żebyś się pilnowała, Aniu!

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w marmurowy blat, próbując nie dopuścić do siebie łez. W lodówce było pusto, dzieci miały jutro wycieczkę, a ja nie miałam już siły tłumaczyć, że wszystko drożeje. Marek zawsze powtarzał, że to on zarabia, więc to on decyduje. Nawet kiedy byłam na urlopie macierzyńskim, czułam się jak petentka prosząca o kieszonkowe.

Dwanaście lat temu byłam inną kobietą. Miałam marzenia, plany, chciałam wrócić do pracy po urodzeniu dzieci. Ale życie z Markiem szybko nauczyło mnie pokory. — Po co ci praca? — pytał. — Przecież ja zarabiam wystarczająco. Zajmij się domem i dziećmi. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

Wtedy wydawało mi się, że to troska. Dziś wiem, że to była pierwsza cegła mojej złotej klatki.

— Mamo, mogę dostać na lody? — zapytała Zosia, ciągnąc mnie za rękaw. Miała siedem lat i oczy pełne ufności. Uśmiechnęłam się smutno.

— Zapytaj taty — odpowiedziałam cicho.

Zosia pobiegła do Marka, a ja poczułam znajome ukłucie wstydu. Nawet dzieci wiedziały, kto tu rządzi pieniędzmi. Kiedyś myślałam, że to normalne — przecież tak było u moich rodziców. Ale mama zawsze miała swoje oszczędności, a tata nigdy nie wypominał jej wydatków.

Wieczorem siedziałam sama na balkonie z kubkiem zimnej herbaty. Marek oglądał mecz, dzieci spały. Wpatrywałam się w światła miasta i czułam narastającą pustkę. Kiedy ostatni raz śmiałam się szczerze? Kiedy czułam się ważna?

Telefon zadzwonił nagle. To była Magda, moja przyjaciółka ze studiów.

— Anka, żyjesz tam jeszcze? — zażartowała.

— Jakoś się trzymam — odpowiedziałam wymijająco.

— Słuchaj, mam dla ciebie propozycję. W naszej firmie szukają kogoś do działu marketingu. Pomyślałam o tobie.

Serce mi zabiło mocniej. Praca! Prawdziwa praca! Ale zaraz potem przyszło zwątpienie.

— Marek się nie zgodzi — powiedziałam cicho.

— Anka, ile jeszcze będziesz żyć pod jego dyktando? Przecież ty tam więdniesz! — Magda nie owijała w bawełnę.

Rozłączyłam się z ciężkim sercem. Wiedziałam, że ma rację. Ale strach był silniejszy niż nadzieja.

Następnego dnia zebrałam się na odwagę.

— Marek, Magda mówiła, że mogłabym wrócić do pracy… — zaczęłam niepewnie przy kolacji.

Marek spojrzał na mnie z irytacją.

— Po co ci to? Przecież sobie nie poradzisz. Dzieci cię potrzebują w domu. Ja zarabiam wystarczająco.

— Ale ja chcę… chcę coś robić dla siebie — wyszeptałam.

— Nie wygłupiaj się, Anka. Zresztą kto cię teraz zatrudni? Siedziałaś tyle lat w domu.

Poczułam, jakby ktoś mnie spoliczkował. Nie odezwałam się już tego wieczoru ani słowem.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Dzieci zauważyły moją zmianę.

— Mamo, jesteś smutna? — zapytała Hania.

Przytuliłam ją mocno i rozpłakałam się po raz pierwszy od lat przy dzieciach.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Marka: „Nie poradzisz sobie”.

A jeśli miał rację? Jeśli naprawdę jestem już nikim poza żoną i matką?

Rano zadzwoniła mama.

— Aniu, wszystko w porządku? Słyszałam twój głos przez telefon… Taki pusty…

Nie wytrzymałam i opowiedziałam jej wszystko: o pieniądzach, o braku szacunku, o tym, jak bardzo czuję się samotna.

Mama milczała przez chwilę.

— Córeczko… Ja też kiedyś bałam się odejść od twojego ojca. Ale znalazłam w sobie siłę. Ty też ją masz. Pamiętaj: jesteś coś warta nawet bez niego i jego pieniędzy.

Te słowa dźwięczały mi w głowie cały dzień.

Wieczorem usiadłam przed komputerem i napisałam maila do Magdy: „Chcę spróbować”.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie szefowa Magdy. Rozmowa była trudna — czułam się niepewnie po tylu latach przerwy — ale dostałam szansę na okres próbny.

Kiedy powiedziałam o tym Markowi, wybuchł gniewem.

— Zobaczysz! Nie dasz rady! Zawalisz dom i dzieci!

Ale tym razem nie płakałam. Spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam:

— Wolę spróbować i zawieść niż nigdy nie spróbować.

Pierwsze tygodnie były koszmarem. Marek przestał ze mną rozmawiać, dzieci były zdezorientowane, a ja wracałam do domu wykończona. Ale z każdym dniem czułam się silniejsza. Zaczęłam zarabiać własne pieniądze — niewiele, ale wystarczyło na drobne przyjemności dla mnie i dzieci.

Pewnego wieczoru Zosia podeszła do mnie z rysunkiem: „Mama superbohaterka”.

Popłakałam się ze wzruszenia.

Dziś wiem, że droga do wolności jest trudna i samotna. Wciąż boję się przyszłości — czy dam radę utrzymać rodzinę sama? Czy dzieci mi wybaczą rozpad małżeństwa?

Ale pierwszy raz od lat czuję nadzieję.

Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem a wolnością? Czy kobieta bez pieniędzy mężczyzny jest jeszcze coś warta?