Gdy żart staje się przekleństwem: historia, której nie da się zapomnieć

– „Córka, podaj mi sól!” – usłyszałam głos Adama, mojego męża, podczas niedzielnego obiadu u jego rodziców. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. To miał być niewinny żart, powtarzany od naszego ślubu. Ale dla mnie był jak rysa na szkle – coraz głębsza, coraz bardziej bolesna.

Mam na imię Kinga. Mam 27 lat. Adam jest ode mnie starszy o 18 lat. Poznaliśmy się w pracy – ja byłam świeżo po studiach, on już kierownikiem działu. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Był opanowany, dojrzały, miał w sobie coś, czego brakowało moim rówieśnikom – spokój i pewność siebie. Moja mama mówiła: „Kinga, on mógłby być twoim ojcem!”. Ale ja wiedziałam swoje.

Pierwsze miesiące były jak z bajki. Adam zabierał mnie do teatru, gotował kolacje przy świecach, słuchał moich marzeń. Kiedy oświadczył mi się pod Wawelem, płakałam ze szczęścia. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że największy dramat zacznie się dopiero po ślubie.

Jego rodzina przyjęła mnie chłodno. Teściowa, pani Halina, patrzyła na mnie z góry. „Taka młoda? Co ona widzi w naszym Adamie?” – szeptała do sąsiadki podczas naszego wesela. Teść, pan Zbigniew, był bardziej bezpośredni: „Adamku, nie przesadzaj z tymi dziewczynkami”.

Najgorsze jednak przyszło później. Podczas pierwszego wspólnego obiadu u teściów Adam zażartował: „Mamo, córka już nakryła do stołu”. Wszyscy się roześmiali. Ja próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam się upokorzona. Od tamtej pory żart powtarzał się przy każdej okazji. Nawet nasz kot – którego Adam nauczył mówić „córeczka” (tak naprawdę tylko miauczał na komendę) – stał się elementem tej farsy.

Próbowałam rozmawiać z Adamem:
– Adam, proszę cię, przestań tak mówić przy twoich rodzicach. To mnie rani.
– Oj Kinga, nie przesadzaj! Przecież wszyscy wiedzą, że to żart.
– Ale ja nie chcę być twoją córką! Jestem twoją żoną!
– Kochanie, nie bądź taka drażliwa…

Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Czułam się jak maskotka – młoda żona „tatusia”, obiekt plotek i kpin. Moja własna rodzina też nie była wsparciem. Mama powtarzała: „Sama tego chciałaś”. Siostra z kolei śmiała się: „Może kiedyś cię adoptuje?”.

Najbardziej bolało mnie to podczas świąt Bożego Narodzenia. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa nagle rzuciła:
– Kinga, a ty już masz pozwolenie od tatusia na barszcz?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Wstałam od stołu i wybiegłam do łazienki. Płakałam długo, aż Adam zapukał:
– Kinga… nie przesadzaj…
– Adam! Czy ty naprawdę nie widzisz, jak bardzo mnie to boli?
– Przecież to tylko żarty…

Wróciłam do stołu z czerwonymi oczami. Teściowa spojrzała na mnie z satysfakcją. Wiedziałam już wtedy, że nie jestem tu mile widziana.

Z czasem zaczęły się kłótnie między mną a Adamem. Coraz częściej wracał późno z pracy. Coraz częściej milczał przy kolacji. Ja zamykałam się w sypialni i płakałam w poduszkę.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Magda:
– Kinga, musisz coś z tym zrobić! Oni cię niszczą!
– Ale co mam zrobić? Przecież kocham Adama…
– Kochasz? A on ciebie?

To pytanie długo dźwięczało mi w głowie.

W końcu postanowiłam postawić sprawę jasno. Podczas kolejnego obiadu u teściów, gdy padło kolejne „córeczko”, wstałam i powiedziałam głośno:
– Proszę państwa! Nie jestem córką Adama! Jestem jego żoną! I proszę przestać robić sobie ze mnie żarty!
Zapadła cisza. Teściowa spojrzała na mnie z pogardą:
– Oj Kinga, nie bądź taka przewrażliwiona…
Teść chrząknął:
– No już dobrze, dobrze…
Adam spuścił wzrok.

Po powrocie do domu wybuchła awantura.
– Musiałaś robić sceny?!
– Tak! Bo mam dość bycia pośmiewiskiem!
– Przesadzasz!
– Nie! Ty przesadzasz! Nie bronisz mnie nigdy!

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Adam spał na kanapie w salonie. Ja zamykałam się w sypialni i rozmyślałam nad swoim życiem.

Wtedy zadzwoniła moja mama:
– Kinga… może wrócisz na jakiś czas do domu?
– Mamo… ja nie chcę wracać jak przegrana…
– Czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby potem pójść do przodu.

Zdecydowałam się na terapię małżeńską. Adam zgodził się niechętnie.
Na pierwszym spotkaniu terapeutka zapytała:
– Adamie, dlaczego używasz wobec Kingi określenia „córka”?
Adam wzruszył ramionami:
– To tylko żart…
Terapeutka spojrzała na niego surowo:
– A czy pytałeś Kingę, czy ją to bawi?
Adam milczał długo.

Po kilku tygodniach terapii coś zaczęło się zmieniać. Adam zaczął rozumieć moje uczucia. Przeprosił mnie szczerze po raz pierwszy od lat:
– Kinga… przepraszam cię za wszystko. Za to, że cię nie słuchałem.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie – bo ile lat musiałam czekać na te słowa?

Z czasem relacje z teściami poprawiły się tylko trochę – nigdy nie będziemy rodziną jak z reklamy margaryny. Ale przynajmniej Adam zaczął mnie bronić:
– Mamo, proszę cię… Kinga to moja żona.
Teściowa przewracała oczami, ale już nie żartowała tak często.

Dziś wiem jedno: żart może stać się przekleństwem, jeśli rani drugiego człowieka. I choć kocham Adama nadal – już nigdy nie pozwolę nikomu robić ze mnie maskotki.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy warto było tyle wycierpieć dla tej miłości? Czy wy też macie rodzinne żarty, które zamieniły wasze życie w koszmar? Czekam na wasze historie.