Mieszkanie na kredyt, czyli jak rozpadła się moja rodzina

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na kanapie. W tej samej chwili usłyszałam krzyk mojej córki: — Mamo! Tata znowu się spóźnia! — Ola wbiegła do salonu z zeszytem w ręku, a jej policzki były czerwone od płaczu. — Obiecał, że pomoże mi z matmą! — dodała, rzucając zeszyt na stół.

Zanim zdążyłam ją przytulić, zadzwonił domofon. Spojrzałam na zegar – 21:37. Michał nigdy nie wracał tak późno. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go z torbą sportową na ramieniu i wzrokiem wbitym w podłogę.

— Przepraszam, miałem zebranie… — wymamrotał, nie patrząc mi w oczy.

— Ola płacze przez ciebie. Miałaś jej pomóc! — powiedziałam ostrzej niż zamierzałam.

— Daj spokój, Justyna. Jestem zmęczony — rzucił i przeszedł do sypialni, trzaskając drzwiami.

Usiadłam na kanapie i poczułam znajome ukłucie w żołądku. Ostatnio wszystko było nie tak. Michał coraz częściej znikał wieczorami, a ja czułam się jak cień we własnym domu. Nasze mieszkanie na kredyt w bloku na warszawskim Ursynowie miało być spełnieniem marzeń. Miało być miejscem, gdzie Ola będzie dorastać bezpiecznie, a my będziemy rodziną. Tymczasem coraz częściej słyszałam tylko ciszę albo kłótnie.

Następnego dnia rano Michał wyszedł bez słowa. Ola siedziała przy stole i grzebała widelcem w jajecznicy.

— Mamo, czemu tata jest taki zły? — zapytała cicho.

— Nie wiem, kochanie. Może ma dużo pracy — odpowiedziałam, choć sama nie wierzyłam w te słowa.

Po południu zadzwoniła moja mama.

— Justyna, wszystko u was dobrze? Dawno nie dzwoniłaś…

— Tak, mamo… Po prostu dużo pracy — skłamałam.

— Wiesz, że możesz przyjechać z Olą na weekend. Zrobię wasze ulubione pierogi — powiedziała ciepło.

— Zastanowię się — odparłam i szybko się pożegnałam. Nie chciałam, żeby mama wyczuła mój płacz.

Wieczorem Michał wrócił jeszcze później. Tym razem nawet nie próbował się tłumaczyć. Położył się na kanapie i zaczął przeglądać telefon. Zauważyłam, że uśmiecha się do ekranu. Serce mi zamarło.

— Z kim piszesz? — zapytałam nagle.

Spojrzał na mnie z irytacją.

— Z pracy. Nie przeszkadzaj mi.

Nie spałam tej nocy prawie wcale. Nad ranem usłyszałam szelest – Michał pakował torbę.

— Wyjeżdżasz gdzieś? — zapytałam szeptem.

— Jadę do Łodzi na szkolenie. Wracam w niedzielę — rzucił bez emocji.

Gdy tylko wyszedł, zaczęłam przeszukiwać jego rzeczy. Znalazłam paragon z hotelu w Warszawie sprzed tygodnia i rachunek za kolację dla dwóch osób. Poczułam, jak świat mi się wali.

Przez dwa dni chodziłam jak zombie. Ola pytała o tatę co godzinę. W końcu w niedzielę wieczorem Michał wrócił i od progu powiedział:

— Musimy porozmawiać.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Ola zamknęła się w pokoju z muzyką na uszach.

— Justyna… To nie jest już to samo. Poznałem kogoś…

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

— Kogo? Od kiedy? — głos mi drżał.

— To nie ważne… Po prostu… Chcę odejść.

Poczułam się jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

— A Ola? Co jej powiesz?

— Porozmawiam z nią jutro…

W nocy płakałam tak cicho, żeby córka nie słyszała. Próbowałam sobie przypomnieć moment, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Michał stracił pracę i przez pół roku żyliśmy tylko z mojej pensji nauczycielki? Może wtedy, gdy musieliśmy prosić teściów o pomoc ze spłatą kredytu?

Następnego dnia Michał spakował się i wyszedł bez pożegnania. Ola siedziała na łóżku i patrzyła w ścianę.

— Mamo… Tata już nie wróci? — zapytała łamiącym się głosem.

Przytuliłam ją najmocniej jak potrafiłam.

Przez kolejne tygodnie żyłyśmy jakby pod wodą. Teściowa zadzwoniła raz:

— Justyna, Michał mówił, że to twoja wina… Że byłaś zimna i tylko praca cię interesowała…

Nie odpowiedziałam nic. Po prostu się rozłączyłam.

Mama przyjechała po nas i zabrała do siebie na kilka dni do Radomia. Tam mogłyśmy choć przez chwilę udawać, że jesteśmy normalną rodziną. Ale po powrocie do Warszawy wszystko wracało – rachunki za mieszkanie, raty kredytu i samotność.

Pewnego dnia dostałam pismo z banku – zaległość w spłacie kredytu hipotecznego. Michał przestał wpłacać swoją część.

Zadzwoniłam do niego roztrzęsiona:

— Michał! Bank grozi nam windykacją! Co mam zrobić?

— To twój problem! Ja już tu nie mieszkam! — krzyknął i rozłączył się.

Zostałyśmy same z Olą i długami. Próbowałam dorabiać korepetycjami po godzinach, ale wszystko szło na raty i rachunki. Ola zamknęła się w sobie jeszcze bardziej – zaczęła mieć problemy w szkole, przestała spotykać się z koleżankami.

Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie:

— Mamo… Czy to przeze mnie tata odszedł?

Zacisnęło mi gardło tak mocno, że nie mogłam wydusić słowa. Przytuliłam ją tylko i płakałyśmy razem długo.

Po pół roku dostałam pismo o licytacji mieszkania. Musiałam powiedzieć Oli, że będziemy musiały się wyprowadzić do babci do Radomia.

Ostatni wieczór w naszym mieszkaniu spędziłyśmy siedząc na podłodze w pustym salonie. Ola trzymała mnie za rękę:

— Mamo… Czy kiedyś będziemy jeszcze szczęśliwe?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wtedy zadzwoniła moja siostra Aneta:

— Justyna… Przyjedźcie do mnie do Krakowa. Mam wolny pokój i pracę dla ciebie w szkole językowej…

Wyjechałyśmy następnego dnia rano. Nowe miasto, nowi ludzie – wszystko było obce i przerażające. Ale powoli zaczynałyśmy układać życie od nowa.

Dziś minęły dwa lata od tamtej nocy, kiedy Michał odszedł. Ola wróciła do siebie – ma nowych przyjaciół i znów się śmieje. Ja uczę dzieci angielskiego i powoli spłacam długi.

Czasem patrzę na nasze zdjęcia sprzed lat i pytam siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy dom to miejsce czy ludzie? A może szczęście to tylko chwile między burzami?