Wzięłam kredyt, by ratować syna. Dopiero potem odkryłam prawdę, która rozdarła naszą rodzinę

– Mamo, muszę z tobą porozmawiać. To ważne.

Pamiętam ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Stałam przy kuchennym stole, w dłoniach ściskałam kubek z herbatą, a Adam siedział naprzeciwko mnie, blady jak ściana. Jego oczy błądziły po blacie, unikał mojego wzroku. Przez chwilę miałam wrażenie, że znów widzę w nim tego małego chłopca, który kiedyś przychodził do mnie z rozbitym kolanem i łzami w oczach. Ale teraz był dorosłym mężczyzną – i coś w jego postawie mówiło mi, że sprawa jest poważna.

– Co się stało? – zapytałam cicho, starając się nie okazać strachu.

Adam westchnął ciężko. – Mamo… Potrzebuję twojej pomocy. Mam długi. Duże długi. Jeśli ich nie spłacę, będę miał poważne kłopoty.

Serce mi zamarło. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie kłębiły mi się pytania: Jak to możliwe? Przecież Adam zawsze był rozsądny…

– Ile? – zapytałam w końcu, ledwo słyszalnie.

– Osiemdziesiąt tysięcy – odpowiedział niemal szeptem.

Zakręciło mi się w głowie. Osiemdziesiąt tysięcy złotych! To więcej niż zarabiam przez dwa lata pracy w szkole. Ale widząc rozpacz w oczach syna, nie mogłam go zostawić samego z tym ciężarem. Przecież jestem jego matką.

– Pomogę ci – powiedziałam po chwili milczenia. – Ale musisz mi obiecać, że to ostatni raz.

Adam skinął głową i wtedy po raz pierwszy od dawna zobaczyłam w jego oczach ulgę. Nie pytałam o szczegóły – ufałam mu bezgranicznie. Następnego dnia poszłam do banku i zaciągnęłam kredyt na osiemdziesiąt tysięcy złotych.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jakby nic się nie stało. Adam wrócił do pracy, ja spłacałam raty kredytu i próbowałam nie myśleć o tym, jak bardzo zmieniło się nasze życie. Ale pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie jego żona, Kasia.

– Pani Aniu… Czy Adam jest u pani? – zapytała drżącym głosem.

– Nie, myślałam, że jest w domu…

– Zniknął. Zabrał wszystkie pieniądze z konta i nie odbiera telefonu.

Zamarłam. Przez kilka godzin razem z Kasią wydzwaniałyśmy do Adama, pisałyśmy wiadomości, szukałyśmy go u znajomych. W końcu odebrał.

– Mamo… Przepraszam. Nie mogłem inaczej – powiedział tylko i rozłączył się.

Następnego dnia pojawił się u mnie w domu. Był roztrzęsiony, zapadnięty w sobie, jakby postarzał się o dziesięć lat przez jedną noc.

– Mamo… Muszę ci coś powiedzieć – zaczął cicho. – Te pieniądze… To nie były zwykłe długi. To hazard. Przegrałem wszystko. Kredyt też…

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, płakać, rzucić się na niego z pięściami. Ale tylko siedziałam i patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Jak mogłeś? – wyszeptałam w końcu. – Jak mogłeś mnie tak oszukać?

Adam spuścił głowę. – Nie wiem… Straciłem kontrolę. Myślałem, że uda mi się wszystko odzyskać…

Wtedy do kuchni weszła Kasia. Jej twarz była blada, a oczy czerwone od płaczu.

– Adamie, ile jeszcze razy będziesz nas okłamywał? Ile jeszcze razy mamy ci pomagać? – jej głos drżał ze złości i rozpaczy jednocześnie.

Adam milczał. Ja też nie wiedziałam, co powiedzieć. W jednej chwili cała nasza rodzina rozsypała się jak domek z kart.

Przez kolejne dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Ja chodziłam do pracy z ciężarem na sercu, Kasia zamknęła się w sobie, a Adam… Adam znikał na całe dnie i noce. W końcu Kasia spakowała rzeczy ich córki i wyprowadziła się do matki.

Zostałam sama z kredytem i poczuciem winy. Czy powinnam była wcześniej zauważyć, że coś jest nie tak? Czy mogłam go uratować przed samym sobą?

Adam wrócił do mnie po kilku tygodniach. Był wrakiem człowieka.

– Mamo… Potrzebuję pomocy. Chcę się leczyć – powiedział cicho.

Znalazłam dla niego terapię w ośrodku uzależnień pod Warszawą. Odwiedzałam go co tydzień, widziałam jak powoli wraca do siebie. Ale nasze relacje już nigdy nie były takie same.

Kasia nie wróciła do Adama. Znalazła pracę w innym mieście i zaczęła nowe życie z córką. Ja zostałam sama ze swoim bólem i kredytem na karku.

Czasem patrzę na zdjęcia Adama sprzed lat i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matka powinna zawsze ufać swojemu dziecku bezgranicznie?

Może ktoś z was miał podobne doświadczenia? Jak poradzić sobie z poczuciem winy i rozczarowaniem najbliższymi?