Gorzka cena lojalności – historia zdrady w polskim biurze

– Nie wierzę ci, Karolina! Jak mogłaś mi to zrobić? – głos Marty drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stała na środku open space’u, ściskając w dłoni kubek z zimną już kawą. Wszyscy udawali, że pracują, ale czułam na sobie dziesiątki spojrzeń. Ja siedziałam przy swoim biurku, serce waliło mi jak oszalałe, bo wiedziałam, że właśnie rozgrywa się coś, co zmieni nasze życie na zawsze.

Był ponury listopadowy poranek w Warszawie. W biurze agencji reklamowej na Woli panowała napięta atmosfera – dzisiaj szefowa, pani Grażyna, miała ogłosić, kto dostanie awans i podwyżkę. Wszyscy wiedzieliśmy, że to będzie ktoś z naszego zespołu. Ale nikt nie spodziewał się takiej burzy.

Marta była moją przyjaciółką od czasów liceum. Razem przeżyłyśmy pierwsze miłości, wspólne wagary i egzaminy maturalne. Teraz dzieliłyśmy biurko i codzienne troski – ona samotnie wychowywała córkę Zosię, ja próbowałam pogodzić pracę z opieką nad chorym ojcem. Marta zawsze była tą dobrą duszą – pomagała wszystkim, zostawała po godzinach, przynosiła ciasto na urodziny kolegów i nigdy nie plotkowała. Wydawało się, że wszyscy ją lubią.

Karolina pojawiła się w naszym zespole pół roku temu. Przyszła z dużej korporacji, zawsze perfekcyjnie ubrana, z uśmiechem na twarzy i chłodnym dystansem w oczach. Nie mówiła o sobie wiele, ale szybko orientowała się w słabościach innych. Marta od razu ją polubiła – pomagała jej wdrożyć się w projekty, pokazała najlepsze knajpy na lunch i nawet pożyczyła jej swój pendrive, gdy Karolina zapomniała własnego.

Tydzień przed ogłoszeniem awansu pani Grażyna rzuciła: – Kto przygotuje najlepszą kampanię dla nowego klienta – dostaje podwyżkę i stanowisko lidera zespołu! Marta była w siódmym niebie. Pracowała dniami i nocami nad prezentacją. – To moja szansa! – powtarzała mi przy kawie w bufecie. – Zosia zaczyna lekcje baletu, a ja ledwo wiążę koniec z końcem…

W przeddzień prezentacji Marta została w biurze do późna. Ja musiałam wyjść wcześniej po ojca do lekarza. Następnego ranka znalazłam Martę bladą jak ściana.

– Nie ma mojego pliku! Wszystko było na pulpicie… Zniknęło! – głos jej się łamał.

Przeszukałyśmy komputer, pendrive’y, nawet kosz systemowy. Informatyk rozłożył ręce: – Nic tu nie ma…

Marta była załamana, ale nie chciała nikogo oskarżać. – Może sama coś skasowałam… Może źle zapisałam…

A potem stało się coś niewyobrażalnego. Karolina wyszła przed szefową z prezentacją identyczną jak ta Marty: te same kolory, te same hasła, nawet ten sam układ slajdów! Wszyscy patrzyli na siebie z niedowierzaniem.

– Brawo, Karolino! To jest dokładnie to, czego oczekiwaliśmy! – pani Grażyna była zachwycona.

Marta nie powiedziała ani słowa. Zamknęła się w łazience i płakała przez kwadrans. Stałam pod drzwiami bezradna.

Po pracy zostałyśmy same.

– Najbardziej boli mnie nie to, że nie dostałam awansu… Tylko to, że myślałam, że tu jesteśmy zespołem. Że można być uczciwym i wygrać…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Sama czułam gorycz i bezsilność. W Polsce dziś każdy walczy o każdą złotówkę – rachunki rosną szybciej niż pensje, a ludzie coraz częściej patrzą tylko na siebie. Ale czy naprawdę musi tak być?

Następnego dnia zaczęły krążyć plotki. Jedni szeptali: – Sama sobie winna, powinna lepiej zabezpieczyć plik… Inni otwarcie stawali po stronie Marty: – Wszyscy wiemy, czyj to był pomysł!

Karolina zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Przyniosła nawet pączki z pobliskiej cukierni.

– Chcesz pączka? – zapytała mnie z szerokim uśmiechem.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam lodowato.

Marta już nie była sobą. Unikała wspólnych przerw na kawę, zamykała się w sobie. Pewnego dnia znalazłam ją na ławce przed biurem.

– Wiesz… Myślę o odejściu. Nie dam rady dłużej patrzeć Karolinie w oczy. Najgorsze jest to, że nikt nic nie robi…

Próbowałam ją przekonać:
– Marta, nie rezygnuj przez jedną podłą osobę! Masz nas – tych, którzy cię szanują!

Spojrzała na mnie smutno:
– Ale co z tego? Po co być uczciwym, skoro wystarczy być sprytnym i bezwzględnym?

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Mąż zapytał:
– Co się dzieje?
– Nic… Po prostu zastanawiam się, kiedy staliśmy się społeczeństwem, gdzie podłość popłaca bardziej niż uczciwość.

W biurze atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Ludzie wybierali strony – jedni przestali rozmawiać z Karoliną, inni udawali, że nic się nie stało. Pani Grażyna udawała ślepą – liczył się dla niej tylko efekt.

Aż pewnego dnia Marta nie przyszła do pracy. Przysłała mi SMS-a: „Nie dam rady dłużej. Odchodzę. Dziękuję ci za wszystko.”

Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca.

Tydzień później spotkałyśmy się na kawie na Nowym Świecie.

– Wiesz co? Straciłam pracę, ale nie straciłam siebie – powiedziała Marta z nową siłą w głosie. – Znalazłam inną firmę – mniej płacą, ale są tam lepsi ludzie. I już nigdy nie będę tak naiwna.

Spojrzała mi prosto w oczy:
– Ale boli mnie jedno: że musiałam wybierać między godnością a bezpieczeństwem dziecka. Czy naprawdę tak musi być? Czy kiedyś nauczymy się cenić uczciwość bardziej niż cwaniactwo?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Milczelibyście czy walczyli o sprawiedliwość?